W mediach aż huczy od afery Amber Gold, ale jak to na media przystało żadnej praktycznej informacji nie podają. A to podrobione dokumenty, a to poprzednie wyroki, a to syn premiera. Generalnie szum, hałas i nic poza tym. Ale media lubią zgiełk i emocje. Nas jednak interesują informacje praktycznej wartości.
Tak więc na początek link do wywiadu z profesorem Rybińskim, który jako jedyny chyba w polskich mediach potrafi nazwać po imieniu bieżący stan rzeczy.
Czytaj tutaj. Cytować nie będziemy, przeczytać trzeba samemu, a naprawdę warto. Tym bardziej, że można się czegoś nauczyć, coś zrozumieć, wyciągnąć jakieś wnioski. Nie ma się też co powtarzać, idzie kryzys i już. A media i inne powielacze informacji będą robić swoje, wprowadzać krzykliwe i przykuwające uwagę informacje, pozbawione jednak głębszego wglądu w naturę rzeczy. Mówiąc o kryzysie skupią się na niewiele mówiących liczbach, poszukiwaniu winnych, itd. Pytania o błędy systemu, głupotę polityków i chciwość bankierów oczywiście nie padną. W końcu to właśnie oni uchodzą za "ekspertów", którzy nagle widzą, że idzie kryzys i trzeba coś z tym zrobić. Szkoda, że tak późno, tym bardziej że sygnały o nadchodzących trudnościach napływają od lat.
Niestety nie wszyscy mają świadomość tego jak bardzo nadchodząca przyszłość może być dotkliwa. I dziś właśnie krótka refleksja nad pytaniem: dlaczego ludzie nie myślą poważnie o nadchodzącym kryzysie? Czy afery i gwiazdorskie szukanie winnych przez polityków jest naprawdę pożyteczne z punktu widzenia trudności jakie mają nadejść? Gdyby świadomość powagi sytuacji była powszechna ludzie zachowaliby się całkiem inaczej. Tymczasem tak nie jest, zaś grupka czarno widzących jest doprawdy nieliczna. Media krzyczą o aferze i poszkodowanych, zagłuszając głos rozsądku takich ludzi jak wspomniany profesor Rybiński. Nie powinno więc dziwić czemu ludzie nie myślą o przyszłości. Ale dziwi mimo wszystko...
Zatem dziś szczypta refleksji oraz trochę liczb.
Wydaje się, że poruszone zjawisko jest natury psychologicznej. Otóż do pewnego stopnia przyszłość daje się przewidzieć. Kiedy grzmi i idą chmury wiadomo, że lepiej zabrać ze sobą parasolkę. Kiedy wskaźnik pokazuje rezerwową ilość paliwa w samochodzie wiadomo, żeby zatankować. Kiedy bateria w telefonie pokazuje niski poziom naładowania należy ją podłączyć do prądu. W przeciwnym razie "padnie". Jest to wszystko jakby nie było przewidywanie przyszłości. Banalne, ale skuteczne, a nawet konieczne.
Można więc powiedzieć, że do podejmowania określonych decyzji skłania nas wiedza lub doświadczenie. A już przynajmniej w założeniu powinny. No bo czy można kierować się czymś innym niż wiedzą i doświadczeniem? Niestety można...
Zacznijmy jednak od wiedzy i prozaicznego przysłowia, że historia się lubi powtarzać. Kto zna fakty i samodzielnie je analizuje ten może wyciągnąć własne wnioski. Wiedza (lub jak kto woli informacja) jest podstawą myślenia. Bez tego nie można dokonać analizy. Niestety można mieć wiedzę i wciąż nie myśleć. I kimś takim jest właśnie pijany kierowca, który pomimo pełnej świadomości potencjalnych zagrożeń jakie stworzy pije mimo wszystko alkohol i siada za kierownicę.
Jednostki takie nie tyle wykazują cechy osobowości z silną tendencją do ryzyka i (auto)destrukcji, ale przede wszystkim wymagają terapii, gdyż świadomość niepożądanych konsekwencji i działanie w kierunku ich osiągnięcia jest nie tylko patologią ale także - prosto rzecz ujmując - skrajną głupotą. Podobnie rzecz się może mieć z politykami. A jakże! Skoro polityk wpływa na losy gospodarki krajowej to znajomość historii i podstaw ekonomii wydaje się być zgoła ważniejszą niż informacje na temat haków, teczek, byłych agentów, itp. Oczywiście prawo trzeba szanować i bandziorów ścigać, ale poza poczuciem sprawiedliwości i pragnieniem praworządności jest jeszcze żołądek polaka. Jakby nie było fanatycznym tropieniem wrogów ojczyzny z szeregów partii opozycyjnych jeszcze żaden polityk obywateli nie wyżywił. Przydałoby się więc zwrócić trochę więcej uwagi na problemy gospodarki...
Jak na ironię, Ci politycy, którzy znają historię dodruku pieniądza i ostatecznych tego rezultatów w kółko i na okrągło popełniają ten sam błąd. I dzieje się tak od stuleci i nie tylko w Polsce. Im więcej pieniędzy w obiegu, tym wyższe ceny. Im większy aparat administracyjny tym wyższe wydatki rządowe. Im wyższe wydatki tym wyższe podatki. Im wyższa inflacja, tym gorsze nastroje itd. Każde z zagadnień temat rzeka, ale zgodnie z zapowiedzią oddajemy na chwilę głos oficjalnym cyferkom z raportów NBP, dochodząc tym samym do informacji, która zdecydowanie skłania do myślenia i niekoniecznie dotyczy Amber Gold. I tak w udostępnionym raporcie widnieją statystyki pokazujące podaż polskiej złotówki. Zgodnie z nim
agregat monetarny M1, a więc gotówka w obiegu plus depozyty oraz inne zobowiązania bieżące kształtował się następująco [w mln zł]:
W styczniu 1997 M1 wyniósł 63.680 mln zł. 15 lat później, czyli styczeń 2012 to już M1 na poziomie 461.339 mln zł. Daje to wzrost podaży pieniądza o ponad 620%.
Jak więc widać drukareczki pracują pełną parą. Raport dostępny jest
tutaj. Oczywiście gorąco polecamy się z nim zapoznać, w szczególności z tabelą nr 2, zatytułowaną w sposób niezwykle intrygujący:
Czynniki kreacji pieniądza. Żeby znów nie zasypywać liczbami to przedstawimy tylko skromny wykresik nawiązujący do jednej z kolumn,
Kredyty, pożyczki i inne należności:
Tyle na temat wiedzy odnośnie podaży pieniądza. Czy Kowalski podda ją analizie? Najprawdopodobniej nawet do niej nie dotrze. A nawet gdyby, to przecież to jest nudne. Żadnych wizyt ABW, żadnych zarzutów, łez i lamentu poszkodowanych, żadnych powiązań z synem premiera, publicznego biczowania. W dwóch słowach, splin i szarzyzna. Co innego splendor przekrętów, najnowszy samochód Kuby Wojewódzkiego i przyczyna małej ilości zdobytych medali przez polskich olimpijczyków.
Ale dość już wiedzy, statystyk i cynicznych uwag pod adresem mniej przenikliwych polaków. Wróćmy do meritum. Jeśli wiedza nie zmusza do wyciągania wniosków i podejmowania właściwych decyzji i myślenia o przyszłości to może doświadczenie? Niestety nie jest ono dziedziczone, a szkoda bo mogłoby uchronić ofiary Amber Gold przed utratą pieniędzy. Historię tej spółki zna już prawie cała Polska. Niestety rzecz tego typu miała miejsce w Polsce już wcześniej, albowiem w latach '90. Bohaterem afery był nie kto inny jak sam Lech Grobelny. Schemat bez zmian*. Obietnica wysokich zysków, brak wypłacalności firmy, kontrowersje wokół prezesa, wreszcie rozpacz poszkodowanych klientów. Zwrot ulokowanych przez naiwnych Polaków pieniędzy nie przekroczył ponoć 30%.
Stopy zwrotu, które widnieją na materiale reklamowym BEZPIECZNEJ Kasy Oszczędności są doprawdy imponujące. W takich procentach hojny nie był nawet Amber Gold. A jeśli chodzi o wzbudzenie zaufania to od naszego aferzysty mógłby się uczyć chyba nawet sam JP Morgan. Mimo rozmachu afery BKO i doświadczeń z niej płynących Polacy mimo wszystko zaryzykowali raz jeszcze.
Jak widać przed porażką błędnych wniosków, niewłaściwych wyborów i naiwnych decyzji nie chronią nas ani wiedza, ani doświadczenie. Nie skłaniają też do myślenia o tym co będzie. Może warto więc zadać pytanie, co sprawia, że lokujemy pieniądze tam gdzie nie trzeba? No i na koniec trzeba wrócić do pytania postawionego na samym początku, tj.: dlaczego większość ludzi nie myśli poważnie o nadchodzącym kryzysie, a w konsekwencji nie próbuje się nań przygotować? Media będą o tym rozprawiać jak będzie musztarda po obiedzie. A my możemy pomyśleć już dzisiaj.
Krótko: kryzys to brzydkie słowo i ma negatywne konotacje. U osób wyłącznie "odtwarzających" wzbudza złe skojarzenia, a myślenie o nim boli. Może napawać lękiem, który zmusiłby do uświadomienia sobie, że już wkrótce zamiast spokojnego oglądania
Na wspólnej, będzie trzeba myśleć o zmniejszeniu konsumpcji. Ponad to ostatni prawdziwy kryzys w Polsce miał miejsce w dwudziestoleciu między wojennym, a to było dawno temu, więc pewnie już nie wróci. No i mamy najwyższe PKB w Europie, a mądrzy panowie w garniturach z Wiejskiej twierdzą, że choć jest trudno to i tak wyjdziemy na prostą.
Byłoby dość śmiałą arogancją stwierdzenie, że każdy powinien interesować się podstawami i historią wydarzeń ekonomicznych. Oczekiwać tego nie należy. Co innego kiedy chcemy budować nowoczesne społeczeństwo, w którym krzepiłoby się zdrowy rozsądek, któremu gwarantowane 14% w skali roku od razu wydaje się absurdem. Dziwi letarg umysłowy, który sprawia, że większość ludzi nie zadaje pytań typu: czemu dług publiczny wciąż rośnie i w ogóle nie maleje? Czy to może tak trwać w nieskończoność? A jeśli nie, to do czego to doprowadzi? Skoro zarabiam więcej to dlaczego stać mnie na mniej? Dlaczego pożyczamy pieniądze krajom, które nie są w stanie tych pożyczek spłacić? Skoro mamy więcej wydrukowanych pieniędzy to czy znaczy, że jesteśmy bogatsi?
Niestety wszystkim dogodzić się nie da. Jeśli ktoś ma zyskać ktoś musi stracić.
* No może prawie bez zmian. Lech Grobelny dokończył żywota z wbitym w ciało nożem na warszawskim Targówku.