19 października 2012

Ekonomia w pigułce 1

Wiele wskazuje na to, że zmierzamy nieuchronnie do bardzo ciężkiego w skutkach kryzysu. Nie jest to w żaden sposób czarnowidztwo, lecz jedynie wniosek oparty na postrzeganiu tego co się dzieje we współczesnej ekonomii. Większość osób nie rozumie sytuacji bieżącej, ponieważ nie rozumie jej podstaw. Wbrew pozorom nie są one trudne, nie wymagają umiejętności metamyślenia, znajomości terminologii akademickiej czy też skomplikowanych wzorów na bazie których wyraża się tak wzniośle brzmiące PKB oraz inne tego typu terminy. Wystarczy zdrowy rozsądek i szczypta wysiłku poznawczego. Są one niestety w konflikcie z tym co dla współczesnej kultury – w głównej mierze zachodniej  - wydaje się dziś najważniejsze: konsumpcja.

źródło: link

Zacznijmy od podstaw, a podstawą jest PRODUKCJA. To co wskazuje na rosnący standard życia to technologia, a technologia to PRODUKTY. Każda rozwijająca się cywilizacja czyniła postęp technologiczny, który umożliwiał jej tworzenie coraz bardziej zaawansowanych produktów. Z pewnego punktu widzenia, żyjemy w luksusie. Penicylina, bieżąca woda, światło żarówki czy choćby prozaiczny papier toaletowy to rzeczy, bez których przez setki lat żyły całe cywilizacje. To co pomogło robić ludzkości krok do przodu to nic innego jak namacalne wynalazki, w większości przypadków będące efektem nieokiełznanego pędu tworzenia i odkrywania. Tak więc to co czyni nasze życie łatwiejszym to rozwój technologiczny, a rozwój technologiczny to – raz jeszcze powtórzyć należy - PRODUKCJA.

Jeśli nie ma produkcji to nie ma postępu, jeśli nie ma postępu to nie rośnie standard życia. Ale to nie wszystko…

Aby standard życia danego społeczeństwa lub cywilizacji mógł rosnąć, ich członkowie muszą PRACOWAĆ, a efekty tej pracy w postaci zasobów materialnych i kapitałowych KUMULOWAĆ. W dwóch słowach należy PRACOWAĆ I OSZCZĘDZAĆ. Aby te drugie miało miejsce należy z kolei MNIEJ KONSUMOWAĆ niż się wypracowuje. Zrozumienie tego jest doprawdy nietrudne. Ale czy na pewno?

Poniżej słowa Petera Schiffa, który zjawisko rozumie i tłumaczy doskonale:

"The reason that people are poor is because they lack access to productive employment. If a farmer happened to own a piece of land but never grew anything on it, he would starve. But if he were to work the farm and produce food he would be able to eat. And if extra food is produced it can be traded for other things. So the key to escaping poverty is productivity and the key to increasing productivity is capital." 

"We're going to see a huge contraction in GDP regardless of what we do. Our economy is more than 70 percent consumption, and we're consuming too much. That's part of the problem.



We have to consume less so we can start saving more. We have to transition from (a) a bubble economy based on excessive consumer credit and spending to (b) a stable, vibrant economy based on under-consumption, savings, capital investment, and production."

Ale zaraz, zaraz… ktoś mógłby rzec, że konsumpcja to nic złego, a sam autor wpisu jeśli nie konsumuje to musi być kosmitą. Gwoli sprostowania, nie chodzi o niekonsumowanie, lecz o kumulowanie zasobów. Kto ma zdrowy rozsądek dostrzec musi, że żyjemy na kredyt, że więcej wydajemy (tj. rząd oraz sami obywatele) niż zarabiamy. Pozwalamy sobie na luksus, na który nas w gruncie rzeczy nie stać…

Gdyby się okazało, że wpis ten czyta ktoś z polityków lub lekkomyślnych urzędników to na poczet uzupełnienia powyższej argumentacji uzupełniamy ją matematycznym ujęciem omawianego zagadnienia:


Nieznajomość podstaw elementarnej algebry lub/i brak poczucia odpowiedzialności za pieniądze podatnika skutkuje takimi fenomenami jak choćby sauna w ZUSie czy ostatnio głośno omawiane, niepotrzebne ekrany akustyczne. To już nawet nie fenomeny, to kino absurdu. A może nawet kontynuacja Procesu Kafki. Tak czy inaczej sytuacji idiotycznego trwonienia pieniędzy w Polsce nie brakuje.


źródło: link

Ale nie tylko rząd trwoni pieniądze podatników. Współczesna kultura i obowiązujące obyczaje w dziwny sposób skłaniają samego szarego obywatela do kompletnie irracjonalnych zachowań konsumenckich. Za idealny przykład posłużyć może John Smith i jego rodacy:

źródło: link1link2link3link4

I tu kłania nam się nie kto inny jak dość popularny w Polsce Robert Kiyosaki, który pisze w swojej książce*:

Istotną rzeczą, która odróżnia ludzi bogatych od biednych jest to, że u tych pierwszych luksusy są kupowane jako ostatnie, zaś u biednych i średniej klasy mają tendencję być kupowane jako pierwsze.

To samo odnieść można do całych zbiorowości. Uwidocznieni na zdjęciu Amerykanie mają już w zwyczaju - pięknie się to nazywa po angielsku - overconsumption i z całą pewnością nie powstrzyma ich przed najbliższym szaleństwem zakupowym** zły stan gospodarki. Co więcej, amerykańscy (i nie tylko) politycy obserwując spowolnienie gospodarcze dążą do zwiększania podaży pieniądza, tłumacząc to potrzebą zwiększenia konsumpcji, która pozwoli gospodarce dalej się rozwijać. Drogi czytelniku, jeśli kiedykolwiek usłyszysz, że jakiś polityk lub ekonomista będzie twierdził, że tzw. luzowanie polityki monetarnej, a więc nic innego jak zwiększanie ilości śmieciowego pieniądza pobudzi konsumpcję, a przez to gospodarkę to wiedz, że jest to niekompetentny [proszę wstawić dowolny epitet pejoratywnej wymowy] lub osoba mająca na celu pogłębienie różnicy między bogatymi i biednymi, co notabene jest jeszcze bardziej podłe.

Licho nie śpi i korzysta z iście szatańskich zabiegów, które jak rak zabijają gospodarkę. O tym jednak mowa w następnym wpisie.

* Kiyosaki, R., Bogaty ojciec, Biedny ojciec, Osielsko, 2006.
** Chodzi rzecz jasna o nadchodzący Czarny Piątek, dzień otwarcia sezonu przecen sklepowych.