13 lutego 2013

Koniec kryzysu?

I jak tu nie wejść w polemikę, kiedy czyta się, że Koniec europejskiego kryzysu jest coraz bliższy?

źródło: link


Osobiście jestem przekonany, że zastosowane działania w celu uspokojenia sytuacji w UE były raczej podobne do podania środków przeciwbólowych, aniżeli zastosowania nieprzyjemnej, aczkolwiek skutecznej terapii. Choćby i wstrząsowej*. Większość jednak ludzi patrzy na to co jest na wierzchu, a nie pod spodem. Z tego też powodu niezwykle trudno jest znaleźć gdziekolwiek w mainstreamie zdroworozsądkowe analizy oparte na fundamentach, szukające drugiego dna, badające sprawę od podszewki. Są tylko komentarze dotyczące decyzji decydentów. Żadnych komunikatów dwustronnych, a więc przedstawiających za i przeciw, zyski i straty, relację ryzyka porażki do ponoszonych kosztów, itd. Ani śladu też informacji - ale tak naprawdę - jakim grupom społecznym dana decyzja służy najbardziej. Zero RZETELNYCH odniesień do podaży pieniądza, wydajności przedsiębiorstw, zależności walutowych i ich wpływu na relacje gospodarcze pomiędzy kontynentami. I tak sobie myślę, że dziś ugryzę sprawę z innej strony...

Jeszcze kilka lat temu nie było końca "ah" i "eh" nad "racjonalnością" nabywania nieruchomości. Ostatnie lata pokazują, że warto brać poprawkę na wszystko co brzmi optymistycznie, również w odniesieniu do UE. Tymczasem cofnijmy się nieco w przeszłość i prześledźmy część artykułów poświęconych prognozom dla rynku nieruchomości.

17.05.2006:

Jedno jest pewne. W Polsce skończyła się era kiepsko położonych „apartamentów” za 4 – 5 tys. zł za metr. Ceny idą ostro w górę, ale kupujący otrzymują standard jak na Zachodzie: prestiżową lokalizację, projekt, o którym jest głośno i wysoki poziom wykończenia. Europa już tutaj przyszła**.


Biorąc pod uwagę fakt, że w najbliższych latach własnego dachu nad głową zaczną szukać młodzi ludzie z wyżu demograficznego końca lat 70. i początku 80. – może być tylko drożej. Czyli nic, tylko inwestować. 

Według (...) dobrego doradcę poznać można np. po tym, że oferując klientowi mieszkanie, od razu przedstawia analizę – za ile i w jakim czasie można je wynająć. Słowem: kupować? I owszem, chociaż z pewnością są inwestycje, na których da się dziś zyskać więcej niż na nieruchomościach. Wszystkie one zapewniają jednak niższy poziom bezpieczeństwa. Cóż, mieszkania nie bankrutują***


14,5 tys. zł za metr kwadratowy (...) To kwota szokująca. Jednak - jak podkreślają analitycy - tyle już niedługo będziemy płacić nie tylko za luksus, ale nawet za metr kwadratowy przeciętnego nowego mieszkania w większym mieście Polski (...) Ceny nieruchomości będą iść w górę nawet o 10-15 proc. rocznie (...) Oznacza to, że za 5 lat [czyli teraz, bo właśnie mija 5 lat od opublikowania tych słów] średnie ceny metra kwadratowego będą na poziomie 14-15 tys. zł.

18.02.2008

Zasadą jest, że przy gorszej koniunkturze na rynku nieruchomości spada znacznie liczba transakcji. Tylko dramatyczne kryzysy – a nie wydaje się, żeby taki nam groził – powodują wyprzedaże.

Teraz dziennikarze małymi krokami rzucają się na temat spadku cen. Będą pisać o tym, że mieszkań jest za dużo albo może o spowolnieniu gospodarczym jako przyczynie spadku konsumpcji oraz zaciągania kredytów na nieruchomości, itd. A nie daj Boże, jak jakiś deweloper zbankrutuje. Wtedy Bóg jeden wie jakie padną interpretacje.

Bez względu na to jakie liczby pojawiają się w równaniach matematycznych, reguły są za każdym razem te same. Działania dodawania, mnożenia, odejmowania i dzielenia wykonuje się w ten sam sposób tak w I klasie jak i przy sporządzaniu statystyk rządowych. Wciąż się o tym zapomina i pisze rzeczy w oderwaniu od fundamentów. Stąd fiołki, że nieruchomości będą iść w górę, recesja będzie łagodna, a prof. Rybiński to katastrofista. Czekam jeszcze tylko na informacje, że złoto i srebro to buble i trzeba się ich pozbyć. Do "logiki" opartej na twierdzeniu, że więcej jeść = więcej mieć już zdążyłem się przyzwyczaić.

* Wbrew pozorom można dokonać terapii wstrząsowej w gospodarce. Wiąże się ona z drastycznymi wyrzeczeniami tu i teraz. Społeczeństwo jest niestety w większości bezrefleksyjne i jak tylko burczy w brzuchu to aktywność neuronalna kory czołowej spada w ogromnym tempie. Podjęte wcześniej decyzje o tym, że się wytrzyma w swoim postanowieniu zaciskania pasa ustępują miejsca pragnieniu konsumpcji. W terminologii psychologicznej określa się to bardzo ładnie - brakiem umiejętności odroczenia gratyfikacji. Tak więc kiedy już burczy w brzuchu to mamy tylko krok do szukania winnych i wzniesienia buntu. Politycy są tego w pełni świadomi i wiedzą, że póki ludzie biedni, ale nie głodni to zamieszek na ulicach nie będzie. Terapia wstrząsowa w gospodarce mogłaby poprawić dobrobyt obywateli, ale wpierw wielu musiałoby poczuć ów głód. A za to żaden polityk odpowiedzialności na siebie wziąć nie chce. Nie dziwi więc też, że w USA hojnie rozdaje się darmowe jedzenie
** Do tej pory nie wiem o jakiej Europie mowa. W różnych krajach Europy rynek nieruchomości naprawdę kształtuje się zgoła inaczej.
** Za to kupione w nieodpowiednim momencie mogą doprowadzić do bankructwa.