24 czerwca 2013

Niepoprawny optymizm

Wygląda na to, że część polityków charakteryzuje tzw. niepoprawny optymizm.

źródło: link
Przykładowo minister Boni twierdzi, że mijamy punkt krytyczny kryzysu. Wyraża jednocześnie opinię, że na 98% przejdziemy przez kryzys suchą nogą i recesji nie będzie.

Prezes NBP z kolei również wyraża zadowolenie z bieżących poczynań. Interwencja na rynku walutowym miała oficjalnie na celu stabilizację, co ponoć się udało.

Optymistyczne nastroję panują wśród polityków zza Atlantyku. Ot choćby, sam prezydent USA, w którego opinii najgorszy moment kryzysu jest już za nami.

Na dalekim wschodzie perspektywy równie różowe. Premier Japonii Shinzo Abe chce nawet uczyć jak drukować pieniądze. W prawdzie od początku programu trzech strzał czasu wiele jeszcze nie minęło, ale jeśli się okaże, że jego metoda była trafna to Europejczycy będą mogli się od Abe i jego współpracowników uczyć.

Wystarczająco dużo było już na temat obłędu zwiększania podaży pieniądza. Wiadomo, że nie prowadzi ostatecznie do niczego dobrego. A skoro wiadomo, to dlaczego mimo wszystko tak się dzieje? Warto więc ugryźć sprawę z nieco innej strony.

Otóż u podłoża większości sytuacji kryzysowych znajduje się czynnik ludzki. Chodzi dokładnie o przypadki podejmowania działań całkowicie nieracjonalnych. Kiedy dochodzi do sytuacji, w której np. inwestorzy sprawiają wrażenie zahipnotyzowanych, np. inwestują, w tym "na krechę" w aktywa, które "gwarantują" taaaaką stopę zwrotu to mamy do czynienia z jednym lub dwoma z poniższych zjawisk:

1. Grupa osób - np. społeczeństwo, grupa inwestorów - kieruje się wiarą i nadzieją wobec czegoś co kompletnie nie ma związku z rzeczywistym stanem rzeczy. Np. wiara w siłę dolara, gdy rosną jego notowania wobec innych walut, podczas gdy jego podaż rośnie w sposób permanentny. Szary Kowalski obserwując kurs PLNUSD widzi, że 1$ jest już po 3,30 PLN i stwierdza w uznaniu siły zielonej waluty, że "Dolar to jednak zawsze będzie dolar"...

I na krótką metę zarobić można. I to nawet nieźle. W tym celu trzeba jednak stać się spekulantem. A szaremu Kowalskiemu do spekulanta jeszcze daleko.

Myślenie stereotypami skłoniło tymczasem wiele osób w czasie boomu nieruchomościowego do zaciągania kredytów w walucie szwajcarskiej. Ta jako stanowiąca synonim bezpieczeństwa spodobała się wielu kredytobiorcom, którzy w zdecydowanej większości przypadków nie zastanowili się nad tym, że być może CHF będzie w przyszłości drogi. W 2008 roku CHF potrafił kosztować nawet poniżej 2 zł. Ci co zaciągnęli wówczas kredyt dziś muszą kupować CHF w cenie ponad 3,5 zł.

Tymczasem NBP osłabia złotówkę, przez co CHF i inne waluty drożeją. Co prawda kredytobiorcy mają przez to jeszcze trudniej, ale czego się nie robi w imię stabilizacji sytuacji.

2. Grupa osób - np. społeczeństwo, grupa inwestorów - wypiera ze świadomości pewne twarde fakty, które są w całkowitej sprzeczności z oczekiwaniami. Szary Kowalski zdaje sobie sprawę z realnego stanu rzeczy, ale oczekiwania i nadzieje skutecznie skłaniają go do bagatelizowania i ignorowania tych informacji, które mówią w sposób wyraźny "umoczysz!".

Przykład? Każdy euforyczny pęd w momencie szczytu, który widoczny jest z każdej możliwej strony, zaś bezmyślne media krzyczą "jeszcze nigdy nie było tak drogo, kolejny rekord notowań". Fakt, który jest ignorowany to: "Nic nie podąża nieustannie w tym samym kierunku z wyjątkiem czasu".

I znów kłania się nam nasz rodzimy rynek nieruchomości, kiedy ceny w szczycie były kosmiczne, a w przeciągu nadchodzących kilku lat miały być jeszcze o całe o niebo wyższe.

Niepoprawny optymizm lub jak kto woli irracjonalne myślenie, nie dotyczy tylko inwestorów. Odnosi się do nas wszystkich w mniejszym czy większym stopniu. Dlaczego? Dlatego, że rządzą nami emocje. Przekonanie, że jest inaczej ma wiele wspólnego z iluzją. Jej obnażenie przed samym choćby już sobą wymaga nie lada pracy nad swoim umysłem.

Tak czy inaczej styl życia i myślenia ogółu współczesnej cywilizacji, zachodniej w szczególności, wymusza na nas pęd za pieniądzem. Dzieje się tak z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy to oczywiście proinflacyjny system, w którym pieniądz permanentnie traci moc nabywczą. Nasze oszczędności spoczywające w skarpecie niejako umierają. Kurczą się. Tracą na wartości. Dzisiejsze 10.000 zł za 5 lat może być warte o wiele wiele mniej. Jesteśmy więc zmuszeni zrobić coś z tymi pieniędzmi, aby nie stracić. Co robimy? Inwestujemy.

Niestety inwestujemy bez wiedzy, w zgiełku informacji, które trudno nam zweryfikować i sprawdzić, w pośpiechu i przede wszystkim w emocjach. A stąd już krótka droga do utraty środków.

Drugi czynnik to kult konsumpcji, któremu ulega większość społeczeństwa. Nie liczy się już tylko zaspokajanie potrzeb, ale ich realizacja z pompą i szumem. Płacimy więc nawet 100 zł za plastikowy zegarek, rodem z Chin, który jest modny, ładny, lanserski, etc., a którego koszt produkcji nie przekracza 1$.

 źródło: link

300 zł z kolei potrafi kosztować markowa bluzka lub koszulka, która po kilku praniach jest do wyrzucenia, a która poniekąd ma charakteryzować się jakością materiału i wykonania. Klientów na nią nie brakuje. Przykłady można mnożyć prawie w nieskończoność. Przywiązanie do przedmiotów w czasach współczesnych nie tyle graniczy z obłędem, co granicę tą już dawno przekroczyło. Dzisiejszy produkt odpowiada w pierwszej kolejności na pytanie: "Jakie robię wrażenie?", a nie "Jaka jest moja jakość?". Czy to jest normalne?



Próby próżnego imponowania sobie nawzajem są już tak powszechne, że większość z nas nie postrzega tego jako anomalii. Tysiące gazet rozpisuje się na temat hucznych i wystawnych wesel celebrytów, super szybkich samochodów sportowców, drogich kreacji modelek i aktorek, itd. Całe społeczeństwa cechuje dziś dziki i bezrefleksyjny pęd za zyskiem, dobrym wrażeniem i sensacją, a wszystko po to, żeby choć trochę upodobnić się do tych, na których patrzymy niejako z dołu.

Małe dzieci marzą dziś o byciu sławnym kimkolwiek, niż np. dobrym inżynierem.

Postawione wyżej pytania - "Jakie robię wrażenie?" oraz "Jaka jest moja jakość?" - wydają się idealnie odnosić do polityki, od której dziś zaczęliśmy. Czy dobrobyt Polaka (i nie tylko) wyraża się w zdaniu: W czerwcu 2013 roku statystyczny Polak nie tylko zapłacił bieżące rachunki, ale także zdołał odłożyć kilkaset złotych na zbliżający się urlop. Albo: W czerwcu 2013 roku statystyczny Polak mógł kupić za swoją pensję ok 15 litrów paliwa więcej niż rok temu*.

Dziś mówi się wzrost PKB rdr, spadek inflacji mdm, stabilizacja na rynku walut, ożywienie na rynku, itd. Podaje się piękne wskaźniki i wykresy. Nikt jednak nie mówi o tym co nieprzyjemne, a więc trudnościach w spłacie kredytów, topniejących oszczędnościach, itd. Dobrobytu nie mierzy się tym co realne, a tym co ładne. Wskaźniki i wykresy zaczęły pełnić funkcję opakowania do rzeczy, których jakość jest wątpliwa.

A na koniec w kontraście wobec optymizmu polityków z Polski, USA oraz Japonii szczypta twardych faktów, które zgodnie z fundamentami zdroworozsądkowego podejścia do ekonomii nie napawają optymizmem, a chodzi oczywiście o dług publiczny [tu wyrażony w $]:

1. Japonia: 12.500.247.000.000 $
2. Polska: 281.870.000.000 $
3. USA: 12.271.358.000.000 $

Zadłużenia państw wciąż rosną. Choćby nie wiem jak mądrzy byli rządowi ekonomiści czy w świetle tak potężnego zadłużenia zdecydowanej większości krajów rozwiniętych gospodarczo myślenie o poprawie sytuacji naprawdę nosi znamiona racjonalnego myślenia?

Dodać też należy, że pół biedy kiedy dłużnik na spłatę długu zarabia. Ale kiedy prędkość zadłużenia rośnie szybciej niż jego pensja to do czego dochodzi? Tak, do bankructwa. Takich krajów jest już kilka. Ich liczba rośnie.

* Ciekawostka paliwowa: w Irlandii najniższa pensja osoby zatrudnionej na cały etat pozwala na kupno 900-1000 litrów oleju napędowego. A w Polsce? Ile litrów paliwa może kupić osoba o najniższych dochodach?