17 listopada 2014

Czy wskaźniki inflacji w Polsce wprowadzają w błąd?

Na stronie GUSu można zapoznać się z rocznymi wskaźnikami cen towarów i usług konsumpcyjnych w latach 1950-2014.

źródło: link

Powyższa tabela podaje inflację rok do roku i w związku z tym przyjmuje za podstawę rok poprzedni mierzony jako "100". Stąd inflacja równa 1,5% nie jest podawana tu jako 1,5% lecz jako 101,5.

Krótki rzut okiem na zawartość tabeli i już widzimy, że inflacja spadła poniżej 100 tylko 4 razy. Znacznie częściej wybijała się ona ponad pułap 110, ale najczęściej mieściła się pomiędzy 100 a 110. Gdyby bazować na tych tylko wskaźnikach to na wykresie rok do roku wskaźnik zmian cen ma się następująco:


Generalnie, poza pewnymi burzliwymi okresami wykres wydaje się dążyć do bycia płaskim. W ostatnich latach być może jest to związane ze strategią celu inflacyjnego, która docelowo "chciałaby" utrzymać poziom pomiędzy 101,5 a 103,5, z naciskiem na optymalne 102,5.

Gdyby wziąć pod uwagę nową polską złotówkę, którą znamy dzięki denominacji z 1995 roku, wykres będzie trącił odpychającą wręcz nudą. Na tyle na ile to możliwe NBP udawało się trzymać inflację w ryzach, co prawda nie aż tak często, ale też i nierzadko w przedziale między 101,5 a 103,5.


Czyżby więc słynne z 1995 roku "zasłoń palcem zera cztery będzie pieniądz nowej ery" miało być symbolem pożegnania kapryśnej PRLowskiej złotówki, która ożywiała wykresy rządowych statystyk? Czyżby nowa, zdenominowana złotówka rzeczywiście stała się stabilną i wartościową walutą? Czyżby wreszcie rok 1995 miał być symbolem definitywnego odejścia od destrukcyjnych metod zarządzania państwem, co sprowadzało się do zaciągania ogromnych pożyczek oraz monetarnego mnożenia bytów ponad potrzebę?

źródło: link

Z założenia rok 1995 miał być pożegnaniem starej, głupiej i brzydkiej socjalistycznej złotówki. Przed nami rysowała się perspektywa nudnego, aczkolwiek bezpiecznego i stabilnego rozwoju nowo odrodzonego demokratycznego państwa polskiego.

Okazuje się jednak, że wykres od 1995 wcale nie jest taki płaski, a stabilność nie jest taka stabilna. A sam wykres już na pewno nie jest taki nudny jak się nam może wydawać...

Wielu z nas może trapić pytanie dlaczego inflację wyraża się rok do roku i czemu właściwie GUS podaje ją przyjmując "100" jako podstawę roku poprzedniego? Czy nie jest jaśniejsze w zrozumieniu, że wzrost cen wyniósł 2,5%, w przeciwieństwie do inflacji na poziomie 102,5?

Odejmijmy więc sobie tą "100" i spójrzmy jak wówczas prezentuje się nasz wykres.


Bazując dokładnie na tych samych danych otrzymujemy całkiem inny wykres. Sugeruje on niejako, że zmiany cen początkowo były z korzyścią dla konsumentów (spadały w sposób wyraźny), aby później się ustabilizować. W porównaniu z poprzednim wykresem, ten jest mimo wszystko mniej "nudny". Pokazuje, że zmiany cenowe nie są takie nieznaczne. Kierując się samym już tylko zdrowym rozsądkiem, zmiana cen o raptem 2% potrafi być dla nas odczuwalna. Czyż przy średnim dochodzie na poziomie 3500 zł nie odczulibyśmy tych 2% w skali roku gdyby zostały one przez nas zaoszczędzone lub nam zabrane? Kwota ta to przecież 840 zł*. W dniu dzisiejszym można za nią nabyć sztabkę złota o wadze 5g i jeszcze by zostało.


Tak więc, wykres ten do płaskich zdecydowanie nie należy i pokazuje, że ceny wcale nie są takie stabilne, aczkolwiek wciąż można zapytać: Po co robić dramat, skoro od 2001 roku wzrost cen i tak nie wyniósł więcej niż 5%?


I tu właśnie dochodzimy do misterium rządowej statystyki. Podczas gdy inflacja rok do roku jest względnie stała, produkty mimo wszystko permanentnie drożeją. Jak to?

Inflacja rozumiana (błędnie rzecz jasna) i podawana oficjalnie jako wzrost cen** nie jest cenami. Oddaje ona tylko zmianę w krótkim przedziale czasowym, podczas gdy ceną ciągle rosną nie rok do roku, lecz z roku na rok. Innymi słowy, jeśli w postępujących po sobie 5 latach wskaźnik inflacji pokazuje spadek - np. 5%, 4%, 3%, 2%, 1% - to ceny produktów z roku na rok rosną! Dodatnia inflacja odnosząca się do danego, ściśle określonego produktu, choć malejąca nie jest tym samym co jego cena.

Przykład. Chleb w pierwszym roku kosztuje 1 zł. Inflacja postępuję rdr tak jak wyżej, a więc kolejno o 5%, 4%, itd. Po pierwszym roku nasz chleb kosztuje 1,05 zł. Następnie jest to 1,09 zł. W kolejnych latach mamy 1,12 zł, 1,14 zł, 1,15 zł.

Porównajmy więc wskaźnik inflacji oraz samą cenę, do której ów wskaźnik się odwołuje.


Niejeden by stwierdził, że podawane dane trącą tzw. szacher macher. A może wystarczy tylko inaczej spojrzeć na publikowane dane? Dlaczego nie mają one jednak formy skumulowanej. Przecież ta jest dla nas jako konsumentów o niebo bardziej informatywna. Podczas gdy inflację podaje się w odniesieniu do roku poprzedniego, tak ceny, a wraz z nią siła nabywcza złotówki zmieniają się od początku swojego istnienia. Zaoszczędzona złotówka na początku jej wprowadzenia do obiegu, tj. w 1995 roku nie posiada dziś już swojej pierwotnej siły nabywczej.

Innymi słowy ktoś lub coś (te dociekanie pozostawiam czytelnikowi) okradł ją ze swojej wartości lub jak kto woli właśnie siły nabywczej.

Czas na symulację opartą na realnych danych. Do analizy przyjmujemy oczywiście roczne wskaźniki inflacji według GUS oraz produkt w postaci np. spodni, który na początku pomiaru kosztuje 100 zł. Początkowy wskaźnik inflacji to również 100.


Wniosek
Podczas gdy inflacja (rozumiana jako zmiana cen) porządnie zmalała, produkty, w naszym przykładzie spodnie wycenianie w zgodzie z oficjalnymi wskaźnikami, porządnie podrożały. O ile? O ponad 230%!

Tak właśnie działa inflacja.

Dla urzędu statystycznego i instytucji rządowych ona maleje lub jest stabilna. Dla Kowalskiego jednakże, dzięki inflacji koszty życia rosną. Ale któż by się tym martwił, ponoć jest to dla nas dobre***.

Jedna jeszcze rzecz rzuca się nam w oczy: punkt widzenia zależy od punktu patrzenia.

* (3500 zł X 2%) X 12 m-cy = 840 zł
** Tradycyjnie nie mam zamiaru rozczarować stałych czytelników i podkreślę, tak jak wielokrotnie się do tego zobowiązywałem, że prawdziwa inflacja to wzrost podaży pieniądza i kredytów, a nie wzrost cen.
*** Współcześnie ekonomiści nurtu keynesowskiego oraz monetaryści uważają, że inflacja nam służy tak samo jak i interwencje rządowe. Ciekawe czy Ci sami ekonomiści wolę płacić za spodnie 330 zł zamiast 100 zł?

3 komentarze:

  1. * (3500 zł X 2%) X 12 m-cy = 840 zł
    A to * 12 to dlaczego?
    2% to 70 zł

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówimy o inflacji w skali roku, więc i kwota 2% od zarobków odnosi się do okresu 12 miesięcznego

    OdpowiedzUsuń
  3. czyli powinniśmy być wdzięczni tym wszystkim którzy dbają o niskie zarobki Polaków - robią to tylko po to żebyśmy mniej tracili na inflacji :)

    OdpowiedzUsuń