Frederic Bastiat, francuski ekonomista wolnorynkowy o dość nietuzinkowym umyśle powiedział:
Korzystanie z pracy bliźnich to m.in. kradzież, nacjonalizacja, wymuszenie, zagarnięcie. Wykonawcą takiej nikczemnej czynności może być urzędnik, żołnierz, gangster czy wreszcie pozbawiony ludzkich uczuć, lecz zaznajomiony z literą prawa komornik.
Dlaczego te zjawiska są szkodliwe dla ogółu?
Odpowiedź jest prosta: nieproduktywność pewnych jednostek obciąża te, które są produktywne. Tak jak pisał Bastiat, jeśli ktoś się brzydzi pracą, aby przetrwać musi odebrać innemu. Gdybyśmy wszyscy wzajemnie sobie planowali zabierać, to kto miałby cokolwiek produkować? Kiedy jednak wszyscy produkują poprzez czynny wysiłek, wtedy ilość dóbr wzrasta, zwiększa się ich dostępność, spada cena i rośnie dobrobyt.
Tak się składa, że wszyscy mamy potrzeby, bez względu na to czy jesteśmy pracowici i produktywni czy nie. Darmozjad i pasożyt też musi się odziać, ogrzać i najeść. Jeśli więc sam na siebie nie zapracuje to musi żyć na czyjś rachunek. W tym sensie okrada innych. Innymi jeszcze słowy, żyjąc na cudzy koszt nie szanuje jego własności prywatnej.
Własność prywatna to generalnie dobra materialne oraz pieniądze. To z czego nie zdajemy sobie sprawy to fakt, zgodnie z którym nie dbając o towary (mieszkania, żywność, narzędzia, itp.), czy to własne czy też cudze, nie dbamy o własny dobrobyt. Zabierając komuś czyjąś własność rozkładamy efekty pracy tej osoby na dwa. Kiedy każdy buduje sobie, nikt nikomu nie musi zabierać.
Ma to wiele wspólnego z mitem zbitej szyby, o której możemy poczytać choćby w Ekonomii w jednej lekcji.
Ale grabież posiada różne ukryte formy. Zacznijmy od prostego przykładu.
Wyobraźmy sobie 2 domy. Zbudowane na dobrym gruncie i solidnym fundamencie. A teraz wyobraźmy sobie 2 rodziny, każda mieszkająca w jednym z domów.
Nie zapominajmy, że domy zostały zbudowane własnym kapitałem i własnym wysiłkiem.
Tymczasem nadchodzą burzliwe czasy i nowe pokolenie. Jeden z domów zostaje znacjonalizowany. Niech będzie to dom A. Drugi - dom B - pozostaje w rękach prawowitych właścicieli. Mija 20-30 lat. W tym czasie właściciele domu A mieszkali poza murami własnego domu. Ale rodzina była to zahartowana i honorowa. Umiała zadbać o siebie i pomimo przeciwności polityczno urzędniczej kasty rządzącej wybudowała sobie nowy dom. Druga rodzina była podobna. Uczciwa i pracowita, ale miała więcej szczęścia. Jej dom przecież nie został znacjonalizowany. Stąd, kiedy drugie pokolenie postanowiło na podobieństwo poprzedniego również zbudować dom, ogólny bilans był następujący:
Rodzina A - dwa pokolenia, dwa wybudowane domy, posiadanie jednego.
Rodzina B - dwa pokolenia, dwa wybudowane domy, posiadanie dwóch.
Rodziny się powiększają. Zaczynają się czasy trzecich pokoleń. Wartości i zamiłowanie do budowania domów zostają zachowane. Niestety, (nie)przychylność gwiazd podobnie. Rodzinie A wchodzi na głowę podły komornik. Co robi? Zabiera niesłusznie dom. Luki prawne i stronniczość sądu prowadzą w konsekwencji do tego, że rodzina ta musi odejść z walizkami. Ale jak nie trudno się domyśleć, młode pokolenie bogatsze w doświadczenia przodków buduje kolejny dom. Rodzina B, posiadając ten sam gen kreacji czyni podobnie. Co mamy?
Rodzina A - trzy pokolenia, trzy wybudowane domy, posiadanie jednego
Rodzina B - trzy pokolenia, trzy wybudowane domy, posiadanie trzech
I tak dalej. W następnym pokoleniu możemy mieć do czynienia z wojną wywołana ludzką głupotą, zawiścią sąsiada piromana, oszustem znającym meandry prawa i wykorzystującym to do przejmowania cudzych nieruchomości, i tak dalej.
Gdybyśmy szanowali cudzą własność, a efekty pracy były przekazywane z pokolenia na pokolenia to okazałoby się, że dziś dysponując większą ilością zasobów mielibyśmy większe dochody lub niższe koszty. Np. rodzina B, mając 3 domy a mieszkając tylko w dwóch może jeden dom wynająć. Ma zysk, który wypracowało im poprzednie pokolenie. Ale gdyby rodzina A również miała 3 domy i wynajęła jeden z nich, to nie tylko miałaby dodatkowy dochód, ale zwiększając podaż na rynku obniżyłaby cenę najmu. Tym sposobem, korzyści odniosłyby również osoby nie posiadające własnego lokum, a potrzebujące gdzieś mieszkać. Im większa dostępność mieszkań pod wynajem, tym niższa ich cena. Im większa podaż dóbr wszelkiego rodzaju tym łatwiej jest nam wszystkim.
A teraz sytuacja nieco odmienna. Rabuś zmienia postać. Nie jest nawet człowiekiem. Jest zjawiskiem.
Rodzina A i Rodzina B odkładały pieniądze. Każda z nich na przestrzeni lat odłożyła ich po tyle co na obrazku:
Rodzina A zarobione w pocie czoła papierowe środki płatnicze odkładała w złocie, rodzina B odkładała w skarpecie. Kiedy pierwsze pokolenie było już na emeryturze, nadszedł czas hiperinflacji. Rodzinie A z nabywanych za papierowy szmelc zostało to co po lewej, zaś rodzinie B to co po prawej.
W praktyce rodzinie A zostało to co po lewej, zaś rodzinie B to co po prawej.
Podczas gdy w przypadku domów mieliśmy do czynienia z komornikami, urzędnikami, żołnierzami, zawistnymi sąsiadami i wszelkiej maści innymi typami, których cechowały zaburzenia psychiczne i/lub kompletne nierozumienie słów Bastiata, tak w tym przypadku obiektem NIE SZANUJĄCYM WŁASNOŚCI PRYWATNEJ jest pieniądz fiducjarny. Z czego nas okrada? Z siły nabywczej tego, co wypracowaliśmy.
Idźmy dalej, kolejne pokolenie. Podobna passa. Rodzina A zahartowana życiowo, wiedząca, że politykiera, bankiera i administracja to świetne przykłady do eksplanacji cytatów Bastiata, odkłada pieniądze na czarne godziny, których na ziemskim padole doświadczyła już nieraz. Ale w odróżnieniu od rodziny B, która kopniaków od życia dostała już trochę mniej, odkłada jak mądrzy przodkowie w złocie. Nadchodzi kolejny reset. I mamy, po lewej rodzina A, po prawej rodzina B.
No może trochę przesadziłem. Nawet za miliardy można coś kupić w czasie hiperobłędu. Weryfikuję bilans rodziny A i rodziny B*.
Dochodzi do "zbawiennej" denominacji, w trakcie której padają piękne słowa, wielkie obietnice i wszystko wraca do "normy". Pojawiają się nowe żetony i nowe konfetti. Machina rozpędza się od początku. Najpierw okruszek po okruszku, lecz później z coraz większym apetytem i arogancją robi to o czym mówił Bastiat... korzysta z pracy bliźnich. Rodzina A zamienia papier na metal, a rodzina B wierzy w zapewnienia rządu i w żaden sposób nie wierzy w to, że tykający zegar długu publicznego oraz wzrost podaży pieniądza skieruje za ok. 30-40 lat bieg historii w to samo co wcześniej miejsce. Rodzina B myśli, że tym razem będzie inaczej...
Własność prywatna to nie tylko materialny budynek, samochód lub biżuteria. Własność prywatna to także siła nabywcza pieniędzy, które zarabiamy. Podłe sztuczki papierowego pieniądza są wyrafinowaną formą kradzieży. Szkodzą gospodarce, ponieważ wypracowane zasoby produktywnych jednostek są zabierane przez jednostki nieproduktywne. Dlaczego trudno jest to dostrzec?
Dlatego, że rabuś i - przykładowo - samochód są dostępne naszej percepcji. Widzimy rabusia w naszym samochodzie, rzecz widoczna gołym okiem, więc nie pozostawia wątpliwości. Wniosek jest prosty: "on rąbnął mi furę albo odkupił ją od pasera". Utraty siły nabywczej pieniądza już nie widzimy? Dlaczego nie? Dlatego, że nominalnie ubytku nie widać. To po pierwsze. Po drugie, aby dostrzec spadek siły nabywczej - a tu jest pies pogrzebany - trzeba skrupulatnie liczyć. Kiedy kupujemy jogurt lub chleb zmiana w cenie 10 groszy wcale nie zwraca naszej uwagi, nawet jeśli stanowi 10% ceny tego towaru. Małe liczby i drobne szczegóły umykają naszej percepcji. Z natury jesteśmy leniwi, nie chce nam się liczyć. I to właśnie wykorzystuje inflacyjny złodziej.
Co więc w sensie ekonomicznym odróżnia metal od banknotu? Ten pierwszy ma wartość sam w sobie. Wartość jest niejako wypracowana na przestrzeni pokoleń i z pokolenia na pokolenie jest przekazywana dalej. Ten drugi, tj. papierowy pieniądz, cytując Bastiata, unika trudu i cierpienia. Urodzony w drukarni bez bólu, wkracza do towarowego społeczeństwa i za sprawą prawnej regulacji przejmuje towary. Ot tak, po prostu!
Czy zadajemy sobie takie pytanie kiedy w naszych dłoniach znajduje się nowy świeżutki, świeżuteńki banknot, którym za chwilę mamy płacić? Czy zdajemy sobie sprawę, że ktoś go wydrukował, bo mógł, a następnie przekazując dalej otrzymał coś w zamian? My, otrzymując świeży banknot musieliśmy już wykonać jakąś pracę. Emitent... praktycznie żadnej.
Ten, który jako pierwszy posługuje się papierowym bękartem odnosi główne korzyści. Nic bowiem nie daje w zamian, a zyskuje prawo do przejmowania własności prywatnej. I czyni tak od lat. A ten kto nie wierzy niech sprawdzi ile "1zł" kupowała w roku denominacji, czyli 20 lat temu, a ile kupuje dzisiaj? Im więcej papierowych/żetonowych bękartów do wyżywienia, tym mniej zasobów do podziału dla jednostek produktywnych.
* Gdyby ktoś chciał mi zarzucić wybujałą fantazję to przytaczam cytat 60-letniego Pana Petrović, którego osobiście wypytałem jak wygląda hiperinflacja. Rozmowa miała miejsce w sierpniu 2014 roku w środkowej Serbii w miejscowości Vrnjačka Banja. Obywatele tego kraju wiedzą co nieco na temat utraty siły nabywczej pieniądza fiducjarnego.
Rano dostawałeś wypłatę. Ludzie czekają na nią z niecierpliwością i radością. Ale my czekaliśmy z niepewnością. To, że ją dostaniemy to nie było wątpliwości. Wiedzieliśmy też, że będzie wyższa niż miesiąc wcześniej. Znacznie wyższa. Większość ludzi powinna się cieszyć. Ale my byliśmy niepewni. Kiedy ją w końcu dostałeś biegłeś do sklepu. Ale tam... Patrząc na ceny byłeś zniechęcony. Nie mogłeś uwierzyć, że miesiąc pracy pozwalał Ci na tak niewiele. Byłeś milionerem z dylematem w sklepie spożywczym. Co miałeś zrobić? Jednodniowe zakupy za wszystko co miałeś?
Ale ja pracowałem jako inżynier, nie byłem milionerem. Byłem miliarderem. Któregoś razu odebrałem pensję. Drugiego dnia kupiłem za nią paczkę kawy i ratluk.
Wiesz... najbardziej brzydzi mnie to, że na tych banknotach umieścili podobizny wielkich ludzi. Np. Tesli. To tak jakby zrobić papier toaletowy z podobizną wielkiego człowieka.
Człowiek odczuwa wstręt do trudu i cierpienia. Tymczasem natura skazuje go na cierpienie z powodu niedostatku, jeśli nie podejmie trudu pracy. Pozostaje mu zatem jedynie wybór pomiędzy tymi dwiema nieprzyjemnymi rzeczami. Co zrobić, żeby ich obu uniknąć? Jest tylko jeden sposób, i nie będzie innego: korzystać z pracy bliźnich.
źródło: link
Korzystanie z pracy bliźnich to m.in. kradzież, nacjonalizacja, wymuszenie, zagarnięcie. Wykonawcą takiej nikczemnej czynności może być urzędnik, żołnierz, gangster czy wreszcie pozbawiony ludzkich uczuć, lecz zaznajomiony z literą prawa komornik.
Dlaczego te zjawiska są szkodliwe dla ogółu?
Odpowiedź jest prosta: nieproduktywność pewnych jednostek obciąża te, które są produktywne. Tak jak pisał Bastiat, jeśli ktoś się brzydzi pracą, aby przetrwać musi odebrać innemu. Gdybyśmy wszyscy wzajemnie sobie planowali zabierać, to kto miałby cokolwiek produkować? Kiedy jednak wszyscy produkują poprzez czynny wysiłek, wtedy ilość dóbr wzrasta, zwiększa się ich dostępność, spada cena i rośnie dobrobyt.
Tak się składa, że wszyscy mamy potrzeby, bez względu na to czy jesteśmy pracowici i produktywni czy nie. Darmozjad i pasożyt też musi się odziać, ogrzać i najeść. Jeśli więc sam na siebie nie zapracuje to musi żyć na czyjś rachunek. W tym sensie okrada innych. Innymi jeszcze słowy, żyjąc na cudzy koszt nie szanuje jego własności prywatnej.
Własność prywatna to generalnie dobra materialne oraz pieniądze. To z czego nie zdajemy sobie sprawy to fakt, zgodnie z którym nie dbając o towary (mieszkania, żywność, narzędzia, itp.), czy to własne czy też cudze, nie dbamy o własny dobrobyt. Zabierając komuś czyjąś własność rozkładamy efekty pracy tej osoby na dwa. Kiedy każdy buduje sobie, nikt nikomu nie musi zabierać.
Ma to wiele wspólnego z mitem zbitej szyby, o której możemy poczytać choćby w Ekonomii w jednej lekcji.
Ale grabież posiada różne ukryte formy. Zacznijmy od prostego przykładu.
Wyobraźmy sobie 2 domy. Zbudowane na dobrym gruncie i solidnym fundamencie. A teraz wyobraźmy sobie 2 rodziny, każda mieszkająca w jednym z domów.
Nie zapominajmy, że domy zostały zbudowane własnym kapitałem i własnym wysiłkiem.
Tymczasem nadchodzą burzliwe czasy i nowe pokolenie. Jeden z domów zostaje znacjonalizowany. Niech będzie to dom A. Drugi - dom B - pozostaje w rękach prawowitych właścicieli. Mija 20-30 lat. W tym czasie właściciele domu A mieszkali poza murami własnego domu. Ale rodzina była to zahartowana i honorowa. Umiała zadbać o siebie i pomimo przeciwności polityczno urzędniczej kasty rządzącej wybudowała sobie nowy dom. Druga rodzina była podobna. Uczciwa i pracowita, ale miała więcej szczęścia. Jej dom przecież nie został znacjonalizowany. Stąd, kiedy drugie pokolenie postanowiło na podobieństwo poprzedniego również zbudować dom, ogólny bilans był następujący:
Rodzina A - dwa pokolenia, dwa wybudowane domy, posiadanie jednego.
Rodzina B - dwa pokolenia, dwa wybudowane domy, posiadanie dwóch.
Rodziny się powiększają. Zaczynają się czasy trzecich pokoleń. Wartości i zamiłowanie do budowania domów zostają zachowane. Niestety, (nie)przychylność gwiazd podobnie. Rodzinie A wchodzi na głowę podły komornik. Co robi? Zabiera niesłusznie dom. Luki prawne i stronniczość sądu prowadzą w konsekwencji do tego, że rodzina ta musi odejść z walizkami. Ale jak nie trudno się domyśleć, młode pokolenie bogatsze w doświadczenia przodków buduje kolejny dom. Rodzina B, posiadając ten sam gen kreacji czyni podobnie. Co mamy?
Rodzina A - trzy pokolenia, trzy wybudowane domy, posiadanie jednego
Rodzina B - trzy pokolenia, trzy wybudowane domy, posiadanie trzech
I tak dalej. W następnym pokoleniu możemy mieć do czynienia z wojną wywołana ludzką głupotą, zawiścią sąsiada piromana, oszustem znającym meandry prawa i wykorzystującym to do przejmowania cudzych nieruchomości, i tak dalej.
Gdybyśmy szanowali cudzą własność, a efekty pracy były przekazywane z pokolenia na pokolenia to okazałoby się, że dziś dysponując większą ilością zasobów mielibyśmy większe dochody lub niższe koszty. Np. rodzina B, mając 3 domy a mieszkając tylko w dwóch może jeden dom wynająć. Ma zysk, który wypracowało im poprzednie pokolenie. Ale gdyby rodzina A również miała 3 domy i wynajęła jeden z nich, to nie tylko miałaby dodatkowy dochód, ale zwiększając podaż na rynku obniżyłaby cenę najmu. Tym sposobem, korzyści odniosłyby również osoby nie posiadające własnego lokum, a potrzebujące gdzieś mieszkać. Im większa dostępność mieszkań pod wynajem, tym niższa ich cena. Im większa podaż dóbr wszelkiego rodzaju tym łatwiej jest nam wszystkim.
A teraz sytuacja nieco odmienna. Rabuś zmienia postać. Nie jest nawet człowiekiem. Jest zjawiskiem.
Rodzina A i Rodzina B odkładały pieniądze. Każda z nich na przestrzeni lat odłożyła ich po tyle co na obrazku:
Rodzina A zarobione w pocie czoła papierowe środki płatnicze odkładała w złocie, rodzina B odkładała w skarpecie. Kiedy pierwsze pokolenie było już na emeryturze, nadszedł czas hiperinflacji. Rodzinie A z nabywanych za papierowy szmelc zostało to co po lewej, zaś rodzinie B to co po prawej.
W praktyce rodzinie A zostało to co po lewej, zaś rodzinie B to co po prawej.
Podczas gdy w przypadku domów mieliśmy do czynienia z komornikami, urzędnikami, żołnierzami, zawistnymi sąsiadami i wszelkiej maści innymi typami, których cechowały zaburzenia psychiczne i/lub kompletne nierozumienie słów Bastiata, tak w tym przypadku obiektem NIE SZANUJĄCYM WŁASNOŚCI PRYWATNEJ jest pieniądz fiducjarny. Z czego nas okrada? Z siły nabywczej tego, co wypracowaliśmy.
Idźmy dalej, kolejne pokolenie. Podobna passa. Rodzina A zahartowana życiowo, wiedząca, że politykiera, bankiera i administracja to świetne przykłady do eksplanacji cytatów Bastiata, odkłada pieniądze na czarne godziny, których na ziemskim padole doświadczyła już nieraz. Ale w odróżnieniu od rodziny B, która kopniaków od życia dostała już trochę mniej, odkłada jak mądrzy przodkowie w złocie. Nadchodzi kolejny reset. I mamy, po lewej rodzina A, po prawej rodzina B.
No może trochę przesadziłem. Nawet za miliardy można coś kupić w czasie hiperobłędu. Weryfikuję bilans rodziny A i rodziny B*.
Dochodzi do "zbawiennej" denominacji, w trakcie której padają piękne słowa, wielkie obietnice i wszystko wraca do "normy". Pojawiają się nowe żetony i nowe konfetti. Machina rozpędza się od początku. Najpierw okruszek po okruszku, lecz później z coraz większym apetytem i arogancją robi to o czym mówił Bastiat... korzysta z pracy bliźnich. Rodzina A zamienia papier na metal, a rodzina B wierzy w zapewnienia rządu i w żaden sposób nie wierzy w to, że tykający zegar długu publicznego oraz wzrost podaży pieniądza skieruje za ok. 30-40 lat bieg historii w to samo co wcześniej miejsce. Rodzina B myśli, że tym razem będzie inaczej...
Własność prywatna to nie tylko materialny budynek, samochód lub biżuteria. Własność prywatna to także siła nabywcza pieniędzy, które zarabiamy. Podłe sztuczki papierowego pieniądza są wyrafinowaną formą kradzieży. Szkodzą gospodarce, ponieważ wypracowane zasoby produktywnych jednostek są zabierane przez jednostki nieproduktywne. Dlaczego trudno jest to dostrzec?
Dlatego, że rabuś i - przykładowo - samochód są dostępne naszej percepcji. Widzimy rabusia w naszym samochodzie, rzecz widoczna gołym okiem, więc nie pozostawia wątpliwości. Wniosek jest prosty: "on rąbnął mi furę albo odkupił ją od pasera". Utraty siły nabywczej pieniądza już nie widzimy? Dlaczego nie? Dlatego, że nominalnie ubytku nie widać. To po pierwsze. Po drugie, aby dostrzec spadek siły nabywczej - a tu jest pies pogrzebany - trzeba skrupulatnie liczyć. Kiedy kupujemy jogurt lub chleb zmiana w cenie 10 groszy wcale nie zwraca naszej uwagi, nawet jeśli stanowi 10% ceny tego towaru. Małe liczby i drobne szczegóły umykają naszej percepcji. Z natury jesteśmy leniwi, nie chce nam się liczyć. I to właśnie wykorzystuje inflacyjny złodziej.
Co więc w sensie ekonomicznym odróżnia metal od banknotu? Ten pierwszy ma wartość sam w sobie. Wartość jest niejako wypracowana na przestrzeni pokoleń i z pokolenia na pokolenie jest przekazywana dalej. Ten drugi, tj. papierowy pieniądz, cytując Bastiata, unika trudu i cierpienia. Urodzony w drukarni bez bólu, wkracza do towarowego społeczeństwa i za sprawą prawnej regulacji przejmuje towary. Ot tak, po prostu!
Czy zadajemy sobie takie pytanie kiedy w naszych dłoniach znajduje się nowy świeżutki, świeżuteńki banknot, którym za chwilę mamy płacić? Czy zdajemy sobie sprawę, że ktoś go wydrukował, bo mógł, a następnie przekazując dalej otrzymał coś w zamian? My, otrzymując świeży banknot musieliśmy już wykonać jakąś pracę. Emitent... praktycznie żadnej.
Ten, który jako pierwszy posługuje się papierowym bękartem odnosi główne korzyści. Nic bowiem nie daje w zamian, a zyskuje prawo do przejmowania własności prywatnej. I czyni tak od lat. A ten kto nie wierzy niech sprawdzi ile "1zł" kupowała w roku denominacji, czyli 20 lat temu, a ile kupuje dzisiaj? Im więcej papierowych/żetonowych bękartów do wyżywienia, tym mniej zasobów do podziału dla jednostek produktywnych.
* Gdyby ktoś chciał mi zarzucić wybujałą fantazję to przytaczam cytat 60-letniego Pana Petrović, którego osobiście wypytałem jak wygląda hiperinflacja. Rozmowa miała miejsce w sierpniu 2014 roku w środkowej Serbii w miejscowości Vrnjačka Banja. Obywatele tego kraju wiedzą co nieco na temat utraty siły nabywczej pieniądza fiducjarnego.
Rano dostawałeś wypłatę. Ludzie czekają na nią z niecierpliwością i radością. Ale my czekaliśmy z niepewnością. To, że ją dostaniemy to nie było wątpliwości. Wiedzieliśmy też, że będzie wyższa niż miesiąc wcześniej. Znacznie wyższa. Większość ludzi powinna się cieszyć. Ale my byliśmy niepewni. Kiedy ją w końcu dostałeś biegłeś do sklepu. Ale tam... Patrząc na ceny byłeś zniechęcony. Nie mogłeś uwierzyć, że miesiąc pracy pozwalał Ci na tak niewiele. Byłeś milionerem z dylematem w sklepie spożywczym. Co miałeś zrobić? Jednodniowe zakupy za wszystko co miałeś?
Ale ja pracowałem jako inżynier, nie byłem milionerem. Byłem miliarderem. Któregoś razu odebrałem pensję. Drugiego dnia kupiłem za nią paczkę kawy i ratluk.
Wiesz... najbardziej brzydzi mnie to, że na tych banknotach umieścili podobizny wielkich ludzi. Np. Tesli. To tak jakby zrobić papier toaletowy z podobizną wielkiego człowieka.
źródło: link
Kiedyś natknąłęm się na taki wpis, który idealnie pasuje do tego artykułu:
OdpowiedzUsuń....Uwierzycie? Moje zeznanie podatkowe zostało zwrócone tylko dlatego, że w odpowiedzi na pytanie 4: "Czy masz kogoś na swoim utrzymaniu?", udzieliłem odpowiedzi: "2.1mln nielegalnych imigrantow, 1.1mln narkomanów, 4.4 milionów bezrobotnych-pasożytów, 900tyś przestępców w 85 więzieniach i do tego 650 idiotów w parlamencie i wszystkich w Komisji Europejskiej". Powiedzieli, że ta odpowiedź nie może zostać zaakceptowana. Pytam więc, kogo pominąłem?.... :-)