19 listopada 2012

Ekonomia w pigułce 4

W opinii niektórych osób (mniejsza o to których) szeroko pojęte drukowanie pieniędzy, a więc wzrost ich podaży pobudza gospodarkę. Czysta logika mówi, że jeśli tak się dzieje to powinno się nas zalać banknotami. No, ale zaraz, zaraz... Trzeba to robić stopniowo, żeby kontrolować sytuację, rzekliby obrońcy takiego podejścia. Oficjalnie mówi się, że inflację (a więc funkcję podaży pieniądza) należy utrzymywać na poziomie 2,5% rocznie. Niestety to co się myśli i mówi, nie zawsze idzie w parze ze skutecznością tego co się robi.

źródło: link

Wygląda bowiem na to, że działania polityków nie tylko nie dają deklarowanego rezultatu, ale co gorzej zwiększają potencjał eksplozywnego ładunku, jakim jest gospodarcze załamanie. A o jakim ładunku mowa? Oczywiście mowa o eksplozji cenowej towarów i usług, do której mogą doprowadzić wszelkie działania zwiększające podaż pieniądza. I dziś właśnie o pewnym zjawisku, które sprytnie umyka oczom wielu obserwatorów, aż do momentu kiedy jest już za późno...

Niejeden by stwierdził, że jeśli wzrost podaży pieniądza wobec towarów dla konsumentów wzrósł o 100% to i inflacja powinno ulec takiej samej zmianie* w niedługim czasie póżniej. Argumentacja taka ma na celu zaprzeczenie jakoby luzowanie polityki monetarnej wywoływało inflację. Cóż, drukowanie pieniądza jest niczym innym jak budowaniem bomby z opóźnionym zapłonem. Hiperinflację wywołuje się latami, lecz jej efekt końcowy nie ma charakteru liniowego. Innymi słowy, jeśli podaż pieniądza wzrośnie wobec wyprodukowanych towarów w danym czasie o 10% nie oznacza to, że to i ceny muszę poszybować w górę o tyle samo. Ceny nie rosną w tym samym czasie co podaż pieniądza. Aby tak się stało, pieniądz musi trafić do obiegu, musi trochę "pożyć", musi upłynąć trochę czasu. W międzyczasie lekka inflacja jest traktowana jako sukces. Żywimy się wówczas iluzją wzrostu pensji i premii, skoro mamy więcej w portfelu, nieprawdaż? Zielona Wyspa, wysokie PKB, wzrost gospodarczy, rosnąca konsumpcja i wiele innych tego typu fraz pada obficie w czasach kiedy inflacja raczkuje. Ale myśl o tym, aby to zakończyć może być dla decyzyjnego polityka zabójcza. No bo który z nich powiedziałby: "Słuchajcie, mamy wzrost podaży pieniądza, na krótką chwilę mocno przyśpieszyliśmy, ale to się zaraz skończy. Przecież jak ceny pójdą w górę to czar tej magii musi prysnąć i wszystko obróci się przeciwko nam!".

W ekonomii magii jednak nie ma. Są za to fakty i dziś takimi się posłużymy, aby lepiej zrozumieć poruszone zjawisko.

Latem 1914 roku bank centralny Niemiec zlikwidował możliwość wymiany banknotów na złoto. W ciągu dwóch tygodni dokonał emisji dodatkowych 2 miliardów marek. W okresie od 1913 roku aż do końca wojny zakończonej jesienią 1918 roku podaż pieniądza uległa czterokrotnemu wzrostowi. Ceny towarów w tym czasie wzrosły o 139 procent, a więc nieco ponad dwukrotnie. Czyż nie chciałoby się powiedzieć, że drukowanie pieniądza wcale nie wywołuje hiperinflacji??

Potwierdzić by to mogła kolejna statystyka, która mówi, że rok później, tj. w październiku 1919 roku wolumen pieniądze wobec tego z 1913 roku zwiększył się o 7 razy, podczas gdy same ceny nawet nie sześciokrotnie. Nic tylko drukować...

... co też na nieszczęście się stało, albowiem szaleństwo drukowania odsłoniło swoje drugie oblicze już w roku następnym. Na początku 1920 roku podaż pieniędzy wzrosła o ponad 8 razy wobec tej z 1913, podczas gdy ceny hurtowe blisko 13!!

Do listopada 1921 roku podaż pieniądza w obiegu wzrosła 18 razy, a ceny 34!

Do listopada 1922 roku podaż pieniądza w obiegu wzrosła 127 razy, a ceny 1154!

Do listopada 1923 roku podaż pieniądza w obiegu wzrosła 245 miliardów razy, a ceny 1380 miliardów razy!

Hiperinflacja Republiki Weimarskiej była tylko jedną z wielu. Oczywiście można mówić o wielu czynnikach, które zmusiły polityków do takich działań. Nie zmienia to jednak faktów, wedle których:

1. Drukowanie pieniędzy przyśpiesza wzrost cen towarów i usług.

2. Ceny nie rosną proporcjonalnie do podaży pieniądza, ale mogą go z czasem przewyższyć.

Szary Kowalski oczywiście nie widzi tego i nie rozumie, bo skoro chleb podrożał o 5%, a pensję też coś podnieśli to o jakiej hiperinflacji tu mowa? A myślenie o tym co będzie za rok dotyczyć powinno, co najwyżej finalistów nowej edycji programu muzycznego.

A dla bardziej wnikliwych szczypta bieżącej statystyki [mln zł]:

Podaż M1 w 09.2012: 457.338,7
Wzrost wobec M1 z 09.2011: +2,83%

Podaż M3 w 09.2012: 892.680
Wzrost wobec M3 z 09.2011: +7,62%

Wraz ze spadkiem wartości marki Niemcy tracili do niej zaufanie, zaś walutą, która pomagała im najczęściej w rozliczeniach był dolar amerykański, który jeszcze wtedy był powiązany ze złotem. A co się działo z samym złotem i srebrem latach '20 Republiki Weimarskiej nie trudno się domyśleć.

* Wzrost podaży pieniądza nie powoduje wzrostu cen o ile proporcjonalnie wzrasta podaż towarów. Wzrost podatków , a mamy właśnie z tym do czynienia, hamuje jednak produkcję. Nie możemy więc mówić, że w sytuacji bieżącej wzrost podaży pieniądza nie wywoła wzrostu cen. Jeśli stopy procentowe ulegają obniżeniu, a więc pieniądz robi się tańszy, zaś sama gospodarka zwalnia, to jest oczywiste, że nic dobrego z tego nie wyniknie.