Jak nielicznym wiadomo, liczni nie rozumieją dlaczego towary drożeją, a inflacja to nie wzrost cen, lecz podaży pieniądza. Póki niewiedza nie boli to wielu nie interesuje się jej zgłębianiem. A źródłem biedy jest również niewiedza. Być może to miał na myśli Henry Ford twierdząc, że:
Wystarczy, że obywatele nie rozumieją naszego bankowego i pieniężnego systemu, gdyby rozumieli to, uważam, że przed jutrzejszym porankiem nastałaby rewolucja.
Wystarczy, że obywatele nie rozumieją naszego bankowego i pieniężnego systemu, gdyby rozumieli to, uważam, że przed jutrzejszym porankiem nastałaby rewolucja.
źródło: link
Wielu jednak woli powtarzać keynesowskie bzdury bez wcześniejszej ich zdroworozsądkowej analizy.
źródło: link
Dziś w ramach odzewu na szerzącą się we wszelkiej maści mediach dezinformację o prawidłowościach ekonomii, łopatologicznie tłumaczę jak dochodzi do "powstania ceny" i dlaczego inflacja - o ile właściwie pojmowana, a więc jako wzrost podaży pieniądza - jest zła, podła, nikczemna i niesprawiedliwa*. Przykład dość banalny i dotyczący prostej transakcji handlowej. Na wypadek gdyby ktoś chciał zakwestionować zasadność porównania poniższego przykładu z całością funkcjonowania ekonomii niech najpierw się zmierzy z pytaniem: czy prawidłowości matematyki działają tak samo w zbiorze liczb od 0 do 10 jak i w zbiorze od 0 do 40.000.000?
A więc do rzeczy...
Rynek tworzą kupujący i sprzedający. Obie ze stron dążą
do zawarcia transakcji.
Jedna ze stron dysponuje towarem, który druga chce nabyć. Niech będzie to w naszym przypadku 1000g cukru.
Każda ze stron chce uzyskać to czym dysponuje przeciwna. Sprzedający chce uzyskać pieniądze, zaś kupujący cukier. W gruncie rzeczy nie jest to kupno/sprzedaż. Jest to wymiana. A już na pewno by była, gdyby pieniądzem było złoto i srebro**.
Mówi się, że im więcej kupujących tych większy popyt. I na odwrót, im mniej chętnych na dany towar, tym mniejszy popyt. W konsekwencji tego, twierdzi się, że wraz ze wzrostem popytu rosną ceny, a ze spadkiem maleją.
Jest to jednak, co najwyżej półprawda, albowiem pomija kilka niezwykle istotnych szczegółów, które nieuwzględnione w rozważaniach prowadzą do wygadywania keynesowskich bredni. Gdyby tak było - a więc gdyby ceny szły w parze z liczbą osób chcących mieć dany towar - to we współczesnym konsumpcyjnym do granic możliwości społeczeństwie ceny samochodów dobrej marki oraz innych ekskluzywnych towarów musiałyby permanentnie drożeć. Tak się jednak nie dzieje. Więc o co chodzi?
Wbrew pozorom to nie ilość potencjalnych nabywców wpływa w decydującym stopniu na nominalną cenę towarów. Za wszystkim stoi tzw. kasa. Przyjmijmy, że w naszym prostym przykładzie kupujący dysponuje kwotą 10 zł, zaś sprzedający kilogramem cukru.
Po pierwsze: kupujący nie zapłaci za cukier więcej niż 10 zł, bo tej kwoty po prostu fizycznie nie ma! Jest to technicznie niemożliwe. Po drugie: o ile nikt nie ingeruje w wolność dokonywania transakcji (np. rząd, który kocha ingerować w rynek lub jak kto woli czynić dobre lepszym), strony same ustalą w drodze negocjacji ile będzie kosztować cukier.
Gospodarka jest organizmem, który posiada niejako wbudowany mechanizm adaptacji i samoregulacji. Każdy kto twierdzi inaczej sugerując, że rynek trzeba regulować jest w grubym błędzie. A jeśli jeszcze ma świadomość szkodliwości głoszonych przez siebie poglądów to w pełni zasłużenie należy mu przykleić łatkę "nikczemnika" i "parszywego łgarza". Niestety takie jednostki istnieją.
Tak jak wyżej opisane, z grubsza funkcjonowały - o ile nie zaburzane odgórnie - wymiany handlowe wszystkich społeczeństw i cywilizacji przez całe tysiąclecia.
Przyjmijmy, że ogół towarów w naszym mikrospołeczeństwie to 1kg cukru, a podaż istniejącego pieniądza to 10 zł. Porównując ilość towarów z podażą pieniądza mamy 10 zł oraz 1000 gram pochodnej buraka cukrowego. Nasz mikro rynek w naszym przykładowym mikrospołeczeństwie można sprowadzić do poniższego równania.
Zwiększmy przy tym liczbę uczestników rynku. Niech będzie to 5 kupujących oraz 1 sprzedający***. Ci pierwsi dysponują więc ogólną kwotą 10 zł, zaś oferent towarem w postaci 1 kilograma cukru.
Czy wzrost liczby kupujących może wpłynąć na cenę? Co najwyżej na krótką chwilę, która dyktowana paniką tłumu może przekonać sprzedającego do wyśrubowania ceny. Na dłuższą metę cukier nie tylko nie może kosztować więcej niż 10 zł (bo nie istnieje więcej pieniędzy w obiegu), ale co więcej w toku interakcji uczestników rynku cena musi się ustabilizować.
Dochodzimy więc do punktu, w którym siły pieniądza oraz towaru zaczynają się równoważyć. Bez względu na liczbę uczestników rynku, o cenach decyduje stosunek podaży pieniądza do podaży dostępnych towarów i usług.
Pisaliśmy też niedawno, cytując Ludwiga von Misesa, że ilość pieniądza jest sprawą wtórną, a może nawet trzeciorzędną. Przypomnijmy, że nie tyle chodzi o samą podaż pieniądza, lecz o jej niezmienność w czasie.
Raz jeszcze: to nie ilość uczestników rynku jest wyłącznie/głównie decydująca o cenie, lecz podaż pieniądza, którym w danym momencie dysponują uczestnicy rynku. Wyrażają to łopatologicznie poniższe rysunki.
A teraz przyjrzyjmy się nad wyraz głupiemu, podłemu, okropnemu, szkodliwemu stwierdzeniu, zgodnie z którym wzrost podaży pieniądza umożliwia wzrost dobrobytu.
Niech nasi Kowalscy wzbogacą się o kolejne banknoty. Niech będą bogatsi o 400%. Zamiast po 2 zł niech będą mieli po 10 zł! Zauważmy, że podaż towarów wciąż się nie zmienia na naszym mikrorynku. Jak to się odbije na cenie? Oczywiście wzrostowo.
Stwierdzić można, że kiedy producent cukru dostanie coś co współcześnie określa się także mianem hajsu, wyprodukuje więcej cukru. Być może wyprodukuje. Zanim to jednak nastąpi, stosunek podaży pieniądza do ilości dostępnych towarów jest zmieniony. I ten stosunek jest momentem decydującym dla ustalenia nowej ceny.
Aby stara cena mogła się utrzymać to wzrost towarów musi być proporcjonalny do przyrostu pieniędzy.
Czy jest więc sens mnożyć te pieniężne byty ponad potrzebę? Dla pewnych grup społecznych jest, ale o tym przy innej okazji****.
Przyjrzyjmy się jeszcze sile nabywczej naszej przykładowej złotówki.
Jeśli 1000g cukru kosztuje 10 zł, to 1 zł ma "przełożenie" na 100g słodkiego granulatu. 1zł = 100g cukru.
Jeśli kupujący dysponują pieniędzmi, których podaż wynosi 50 zł, zaś sprzedający wciąż kilogramem cukru to siła nabywcza 1 zł jest mniejsza. Jako że na przeciw paczki cukru staje 50 zł to 1 zł pozwoli na nabycie... 1000g/50zł = 20g cukru.
A tak w ogóle czy cukier może kosztować w okolicach 50 zł? Tak, może.
Możemy też pójść w ekstremum, które historii cywilizacji w żaden sposób nie jest obce. Niech na 5 kupujących przypada 5.000.000 zł, a na sprzedającego 1kg cukru. Stosunek pieniądza do cukru wynosi:
5mln zł vs 1kg cukru
Jaka będzie wówczas siła nabywcza 1 złotówki? Czy sprzedający cukier wciąż będzie go wyceniał na 10 lub 50zł za kilogram? Czy kiedy każdy uczestnik rynku jest milionerem cukier może być warty kilka bądź kilkanaście złotych?
Historia zna liczne przypadki kiedy artykuły pierwszej potrzeby osiągały ceny wyrażane w miliardach, bilionach, biliardach, itd. Czy o takie miliony/biliony chodzi w bogactwie?
Przy innej okazji zajmiemy się tym co się dzieje z oszczędzającymi i pożyczającymi podczas dodruku pieniądza.
Czy ciągłe kreowanie pieniądza naprawdę ma sens? Jeśli rząd nie wspiera wydajności przemysłu to polityka drukowania kasy zbiera bardzo gorzkie żniwo. ZAWSZE!
A że politycy prężniej wspierają drukarnię centralną, aniżeli sektor przemysłowy no to sory... ceny w miejscu stać nie mogą.
Co człowiek to teoria. A skoro teorie są różne, a prawda jedna to najlepiej korzystać z własnej analizy. Przy odrobinie wysiłku intelektualnego każdy z nas może dojść do konstruktywnych wniosków na temat tego czy pieniężna polityka w duchu Keynsa naprawdę ma sens...
A teraz przyjrzyjmy się nad wyraz głupiemu, podłemu, okropnemu, szkodliwemu stwierdzeniu, zgodnie z którym wzrost podaży pieniądza umożliwia wzrost dobrobytu.
Niech nasi Kowalscy wzbogacą się o kolejne banknoty. Niech będą bogatsi o 400%. Zamiast po 2 zł niech będą mieli po 10 zł! Zauważmy, że podaż towarów wciąż się nie zmienia na naszym mikrorynku. Jak to się odbije na cenie? Oczywiście wzrostowo.
Stwierdzić można, że kiedy producent cukru dostanie coś co współcześnie określa się także mianem hajsu, wyprodukuje więcej cukru. Być może wyprodukuje. Zanim to jednak nastąpi, stosunek podaży pieniądza do ilości dostępnych towarów jest zmieniony. I ten stosunek jest momentem decydującym dla ustalenia nowej ceny.
Aby stara cena mogła się utrzymać to wzrost towarów musi być proporcjonalny do przyrostu pieniędzy.
Czy jest więc sens mnożyć te pieniężne byty ponad potrzebę? Dla pewnych grup społecznych jest, ale o tym przy innej okazji****.
Przyjrzyjmy się jeszcze sile nabywczej naszej przykładowej złotówki.
Jeśli 1000g cukru kosztuje 10 zł, to 1 zł ma "przełożenie" na 100g słodkiego granulatu. 1zł = 100g cukru.
Jeśli kupujący dysponują pieniędzmi, których podaż wynosi 50 zł, zaś sprzedający wciąż kilogramem cukru to siła nabywcza 1 zł jest mniejsza. Jako że na przeciw paczki cukru staje 50 zł to 1 zł pozwoli na nabycie... 1000g/50zł = 20g cukru.
A tak w ogóle czy cukier może kosztować w okolicach 50 zł? Tak, może.
źródło: link
Możemy też pójść w ekstremum, które historii cywilizacji w żaden sposób nie jest obce. Niech na 5 kupujących przypada 5.000.000 zł, a na sprzedającego 1kg cukru. Stosunek pieniądza do cukru wynosi:
5mln zł vs 1kg cukru
Jaka będzie wówczas siła nabywcza 1 złotówki? Czy sprzedający cukier wciąż będzie go wyceniał na 10 lub 50zł za kilogram? Czy kiedy każdy uczestnik rynku jest milionerem cukier może być warty kilka bądź kilkanaście złotych?
Historia zna liczne przypadki kiedy artykuły pierwszej potrzeby osiągały ceny wyrażane w miliardach, bilionach, biliardach, itd. Czy o takie miliony/biliony chodzi w bogactwie?
Przy innej okazji zajmiemy się tym co się dzieje z oszczędzającymi i pożyczającymi podczas dodruku pieniądza.
Czy ciągłe kreowanie pieniądza naprawdę ma sens? Jeśli rząd nie wspiera wydajności przemysłu to polityka drukowania kasy zbiera bardzo gorzkie żniwo. ZAWSZE!
A że politycy prężniej wspierają drukarnię centralną, aniżeli sektor przemysłowy no to sory... ceny w miejscu stać nie mogą.
Co człowiek to teoria. A skoro teorie są różne, a prawda jedna to najlepiej korzystać z własnej analizy. Przy odrobinie wysiłku intelektualnego każdy z nas może dojść do konstruktywnych wniosków na temat tego czy pieniężna polityka w duchu Keynsa naprawdę ma sens...
* Przy każdej możliwej okazji będę klepał w kółko i na okrągło, że inflacja jest zła, niedobra, łajdacka, oszukańcza i szkodliwa. Nie omieszkam też podkreślać - przy każdej możliwej okazji - że pojmowanie inflacji jako wzrostu cen jest niewłaściwe, błędne, a nawet ułomne.
** Dlaczego? Dlatego, że metale szlachetne są same w sobie wartościowymi towarami, które potrafią jednocześnie pełnić funkcję pieniądza. Jako że pieniądz nie jest dziś pieniądzem, lecz pustym środkiem wymiany, a więc walutą do której posługiwaniem się jesteśmy zmuszani, to mówimy o kupnie/sprzedaży, a nie wymianie w pełnym tego słowa znaczeniu, tj. towar za towar.
** Dlaczego? Dlatego, że metale szlachetne są same w sobie wartościowymi towarami, które potrafią jednocześnie pełnić funkcję pieniądza. Jako że pieniądz nie jest dziś pieniądzem, lecz pustym środkiem wymiany, a więc walutą do której posługiwaniem się jesteśmy zmuszani, to mówimy o kupnie/sprzedaży, a nie wymianie w pełnym tego słowa znaczeniu, tj. towar za towar.
*** Zagadnienie monopolu bierzemy oczywiście poza nawias na potrzeby naszego dzisiejszego rozważania.
**** Chodzi oczywiście o rząd, który uzurpuje sobie prawo do kreowania i wydawania nowo powstałych pieniędzy bez wcześniejszego podniesienia zasobów gospodarki.
**** Chodzi oczywiście o rząd, który uzurpuje sobie prawo do kreowania i wydawania nowo powstałych pieniędzy bez wcześniejszego podniesienia zasobów gospodarki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz