RPP obniżyła stopy procentowe NBP o kolejne 0,25 pkt proc. Bank Centralny Japonii planuje z kolei podnieść cel inflacyjny z 1% do 2%, a więc dwukrotnie. A Egipt dla odmiany planuje zaciągnąć 2,5 mld $ kredytu. Epidemia szeroko pojętego zadłużania się po uszy zaczyna obejmować cały glob...
źródło: link
W zasadzie jest to obłęd. Ojców tej sytuacji może być wielu. Jednym z nich jest John Maynard Keynes, którego teorie zrodziły wśród współczesnych ekonomistów przekonanie, że rozwój gospodarczy uzależniony jest silnie m.in. od konsumpcji. Samej zaś podaży pieniądza przypisuje się drugoplanową rolę.
Historia nauki potwierdza, że zanim dany paradygmat naukowy zostanie gruntownie, a więc w sensie praktycznym zweryfikowany i obalony w przypadku gdy jest błędny, muszą minąć dziesiątki lat. Tak było z Kopernikiem, Einsteinem i wieloma innymi teoriami. Tyle, że teorie wymienionych wytrzymały próbę czasu i weryfikacji praktycznej. Przynajmniej tak myśleć można współcześnie. Do momentu "czasu próby" danego systemu podważenie obowiązujących założeń jest tak naprawdę atakiem na status quo. Równie dobrze każdy kto widzi na oczy i dostrzega ewidentne błędy oraz wynikające z nich konsekwencje (tak przeszłe jak i co dopiero nadchodzące) może rzucać grochem o mur.
źródło: link
Nie należy się więc spodziewać zmiany sposobu myślenia wśród "ważnych" osób pojawiających się na ekranie telewizora w programach poświęconych finansom i gospodarce.
Klepane w kółko i na okrągło PKB w jednej ze swych definicji obejmuje czynnik jakim jest konsumpcja. Wniosek jest więc taki, że im więcej obywatele wydadzą tym lepiej. Oszczędność nie jest tu w ogóle uwzględniania. No może w formie depozytów, ale to nie czyni gospodarki w tym kontekście bardziej prężną. Nie dziwi więc, że konsekwencją takiego podejścia jest powstanie mechanizmów, które trzymanie pieniędzy w skarpecie czynią absolutnie nieopłacalnym. System absolutnie nie współgra z oszczędzającymi. System nakazuje i zmusza wydawać! W przeciwnym razie jest się narażonym na pewne straty. Pieniądz, który leży w miejscu traci moc nabywczą za sprawą skutecznie realizowanej strategii celu inflacyjnego. W bieżącym systemie jest więc absolutnie bezsensowne, aby oszczędzać pieniądze przez trzymanie ich w miejscu.
źródło: link
Lekarstwem na to może być inwestowanie*. Ale jak wiadomo wszyscy zarobić nie mogą. Część inwestorów stracić musi. Co więcej do posiadaczy gotówki zaliczyć również należy osoby starsze, które ciężko z kolei sobie wyobrazić jako prężnie inwestujące na giełdzie. Swego czasu polski premier nie miał nawet konta bankowego, więc gdzie tu mowa o rachunku w domu maklerskim? W dwóch słowach, żyjemy w systemie gdzie nie ma mowy o układzie win-win.
Przekonanie, o tym, że konsumpcja jest ważnym czynnikiem rozwijania gospodarki sprawiać może, że ekonomiści i banki centralne będą ułatwiać dostęp do pieniądza przez zwiększanie jego podaży i obniżkę stóp procentowych. I mogłoby to spełnić swoją funkcję, gdyby podaż towarów wzrastała w sposób proporcjonalny. Niestety nie rośnie. Raz, że nie można w nieskończoność zwiększać konsumpcji i dwa, że zderzamy się z recesją. Firmy obniżają produktywność, zaś ludzie zarabiają coraz mniej lub w ogóle nie generują dochodu. Jak więc mają wydawać? Co więcej samo zwiększanie podaży pieniądza kreuje dług. Bieżące działania rządów i banków centralnych to nic innego jak pójście w zaparte. Brak poprawy, regularnie zapowiadanej jest widoczny jak na dłoni, a mimo to do walki z kryzysem wciąż stosuje się te same narzędzia. Narzędzia, które czynią jeszcze więcej szkód.
źródło: link
W dużym uproszczeniu można stwierdzić, że współczesna ekonomia, której założenia są skutecznie przez rządy oraz banki centralne realizowane, wychodzi z założenia, że więcej żreć znaczy więcej mieć. Czy to ma sens? Czy można w nieskończoność konsumować coraz więcej i więcej i więcej? I co z tym w końcu zrobić?
* Należy zarobić tyle, aby stopa zwrotu po odliczeniu podatku i inflacji była na plusie. W przeciwnym razie nawet wynik nominalnie powyżej zera oznacza realną stratę.