13 stycznia 2013

W jakim kierunku zmierza polska gospodarka?

Jak wiadomo w ostatnich miesiącach po raz trzeci zostały obniżone stopy procentowe. Oznacza to w prawdzie niższą ratę kredytu do spłacenia, ale także tańszy kredyt, dla tych, którzy noszą się z zamiarem jego zaciągnięcia. Do rzeczy. Pan Jan Krzysztof Bielecki powiedział ostatnio:

Dla nas w tej chwili największym ryzykiem byłoby to, gdyby gwałtownie pogorszyły się nastroje konsumentów, bo w końcu konsumpcja to podstawowy czynnik wzrostu gospodarczego. Jeżeli konsumenci stwierdzą, że jest niebezpiecznie i przestaną wydawać, zaczną dodatkowo oszczędzać, to jest najgorsze, co się może przydarzyć.


źródło: link

Dla odmiany zacytujemy sobie Peter'a Schiffa, który reprezentuje wzgardzone przez współczesną ekonomię podejście, ale zdecydowanie współgrające ze zdrowym rozsądkiem:

Ostatnia rzecz, której potrzebujemy to więcej pożyczek. Musimy pożyczać mniej. Rząd próbuje zachęcić do większej konsumpcji podczas gdy doświadczamy problemów właśnie z powodu nadmiernej konsumpcji.

Świat nie potrzebuje naszej konsumpcji, potrzebujemy jego produkcji

Co napędza gospodarkę? Oszczędności i inwestycje. Nie wydawanie (...). W przeciwieństwie do przekonań wyznawanych przez wielu zawodowych ekonomistów wydawanie nie sprawia, że gospodarka się rozwija. Oszczędzanie i inwestowanie są znacznie bardziej skuteczne. Każdy program, który przekierowuje kapitał w stronę konsumpcji zamiast ku oszczędzaniu i inwestowaniu, zmniejszy przyszły wzrost gospodarczy oraz powstanie miejsc pracy.


źródło: link

Zanim pójdziemy dalej zaznaczyć należy, że gospodarka polska opiera się na tych samych założeniach co amerykańska, więc mamy do czynienia z tym samymi mechanizmami.

Postawiliśmy pytanie: w jakim kierunku zmierza polska gospodarka?

Zdaniem dominujących ekonomistów (np. JKB) wydawanie jest konieczne, aby pobudzić wzrost gospodarczy. Co ma na myśli Pan JKB mówiąc o wzroście gospodarczym? Czy chodzi o PKB? Czy chodzi o prawdziwy wzrost dobrobytu Polaków?

Na wyliczenie PKB składa się kilka czynników, ALE duże PKB nie oznacza, że powodzi nam się lepiej. Stanowi jedynie termin operacyjny, za pomocą, którego rząd mówi, że jest mniej lub bardziej dobrze. Nigdy źle!

Załóżmy jednak, że jest błędem stwierdzenie, że to produkcja, a nie wydawanie napędza gospodarkę. Były premier nie mówi jednak na co pieniądze mają być wydawane. A szkoda, bo powstaje pewna zagadka... Jeśli wydawanie samo w sobie ma podbić wzrost gospodarczy, to wydanie 1.000.000 zł np. na 100 balonów napompowanych powietrzem powinno podbić wzrost gospodarczy. Czy tak? No tak! W końcu PKB to suma kilku czynników, na bazie których łącznej sumy określa się czy jesteśmy 1% czy 2% na plusie. Im większy każdy ze składników tym większa suma. Czysta elementarna matematyka.

Pomyślmy:

Pieniądze wydawane na konsumpcję są wliczane w formułę PKB. Wydanie 1.000.000 zł oczywiście wpływa na wynik. Wydanie 1.000.000.000 zł wpływa jeszcze bardziej. Ale czy RZECZYWIŚCIE wpływa na gospodarkę i dobrobyt obywateli?

Gospodarka ma być wydajna i produktywna. Wydanie 1.000.000 zł na 100 napompowanych powietrzem balonów nie wpłynie na wydajność gospodarki w żaden sposób, ale na pewno wpłynie na wynik PKB. Wydanie 1.000.000 zł na unowocześnienie, innowacje, nowe technologie EWIDENTNIE wpływa na wydajność i produktywność gospodarki. Dlaczego? Dlatego, że dzięki temu obniża się koszt produkcji towarów i usług. Dzięki temu z kolei obywatel za te same pieniądze może nabyć więcej. Innowacja i działanie przedsiębiorcy czyni produkty tańszymi. Ale spadek cen jest czymś, czego rząd nie chce, choć nie mówi o tym wyraźnie. Ale czy rzeczywiście obniżka cen produktów jest dla mnie zła? Przecież będzie mnie stać na więcej, czyż nie? Czy jako konsumenci (a takim mianem coraz częściej określa się obywateli) chcemy wydawać mniej czy więcej?

Co więcej, gdyby ceny sukcesywnie spadały to samo trzymanie pieniądza byłoby dobrą inwestycją, gdyż 100 zł dzisiaj przy cenie chleba 2 zł i 1,90 zł za 12 miesięcy daje realny wzrost w wysokości 5%. Za te same 100 zł za rok mógłbym kupić 5% więcej.

Niestety w systemie pieniądza fiducjarnego, którego ilość jest zwiększania celem tzw. pobudzenia gospodarki sprawy mają się inaczej...

źródło: link

Tak więc RPP obniża stopy procentowe, a były premier twierdzi, że obniżając stopy procentowe Polacy będą zaciągać więcej kredytów, a dzięki nim wydadzą pieniądze i napędzą gospodarkę. Ceny produktów wzrosną, ale i wzrosną pensje pracownicze. Do tego...

Mamy poluzowanie monetarne. Myślę, że ono się nie skończy w najbliższych tygodniach. Jeżeli mamy wyraźny spadek inflacji, nie mamy tzw. efektu drugiej rundy, czyli inflacyjnego wzrostu płac, bo oczekiwania pracowników są zupełnie rozsądne

Pięknie powiedziane, "oczekiwania pracowników są zupełnie rozsądne". Czyli innymi słowy, wydajcie więcej to więcej zarobicie!

Ile to może trwać? Czy chodzi o to, żeby za 10 lat chleb kosztował 100 zł a pensja minimalna wynosiła 50.000 zł?

Wracając do pytania postawionego na początku, polska gospodarka zmierza ku wzrostowi podaży pieniądza. Co wynika z tego? Większe zadłużenie, albowiem pieniądze o których mówią ekonomiści nie są rozdawane za darmo. Tak więc rośnie dług, a jak rośnie dług to ludzie zaczynają oszczędzać i mniej wydawać, bo zdrowy rozsądek nakazuje, aby w takiej sytuacji zaciskać pasa. Jeśli ktoś w świetle rosnącego zadłużenia wydaje i konsumuje jeszcze więcej to strzela sobie w kolano. Innymi słowy dokonuje AUTODESTRUKCJI.

Rząd obserwując mniejszą konsumpcję stwierdzić może, że "Jeżeli konsumenci stwierdzą, że jest niebezpiecznie i przestaną wydawać, zaczną dodatkowo oszczędzać, to jest najgorsze, co się może przydarzyć". Wtedy stopy procentowe idą w dół, a drukarki puszczane w ruch. I znów rośnie podaż pieniądza.

To jest BŁĘDNE KOŁO.

Wzrost podaży pieniędzy daje kopa tylko na początku. I rzeczywiście w pewnym momencie będzie można odczuć przyśpieszenie. Wtedy każdy będzie mówił o wzroście gospodarczym i skuteczności luzowania polityki monetarnej. Ale potem przychodzi czas na kaca...

Tak więc polska gospodarka zmierza w kierunku wzrostu podaży pieniądza.

Drogi czytelniku, jeśli zgadzasz się z JKB, który reprezentuje stanowisko rządu to w tej chwili powinieneś wziąć kredyt i natychmiast go wydać. Czy zrobisz to?

Sam były premier słusznie stwierdza, że polski eksport ma być mocny. No i ukryć się nie da, że eksport zawsze korzysta z sytuacji kiedy pieniądz jest tańszy. Ale obce gospodarki robią to samo. Dążą do tego, aby to inne kraje konsumowały ich towary. Tak więc każdy chce sprzedać, ale niekoniecznie już kupować.  Niemcy, Japonia, Stany Zjednoczone, każdy... Dochodzi więc do sytuacji, w której kraje prześcigają się w obniżaniu wartości swojej waluty, celem pobudzenia eksportu. Ale broń jest obosieczna. Nie samym eksportem gospodarka żyje.

Do czego prowadzi globalny wzrost podaży pieniądza? Do kosmicznych wzrostów cen towarów, w tym metali szlachetnych.

Kto ma jednak zaciągać kredyty o których, mówi JKB skoro rośnie bezrobocie, a same towary i usługi drożeją na fali dotychczasowej inflacji?

Podsumowując, wszystko w rękach obywatela (NIE konsumenta), który może albo zaciągnąć kredyt i/lub wydać pieniądze bądź też zaoszczędzić pieniądze i ulokować je w towarach, których cena wzrosnąć musi z racji postępującej inflacji (to nie jest konsumpcja). Niestety większość obywateli obudzi się z ręką w nocniku. Dlaczego? Dlatego, że zawsze tak było. Dostrzeżenie zagrożenia jest dla człowieka bolesne, jest atakiem na status quo, wymaga wysiłku i przygotowań na chude lata. Konsumpcja jest z kolei błoga i bezbolesna. Wytłumaczyć to można choćby na poziomie biologicznym, kiedy wydawanie towarów na ulubione towary i usługi podnosi poziom hormonów odpowiedzialnych za dobre samopoczucie. To już jest czysta neuropsychologia. A najlepiej tłumaczy to chyba poniższy obrazek...

źródło: link