W styczniu dużo było o złocie. I poza dzisiejszym wpisem na razie chyba starczy. Kończymy miesiąc kończąc jednocześnie serię postów o żółtym metalu. W przyszłym miesiącu skierujemy należycie uwagę na biały metal.
źródło: link
Polityka Wietnamu krzywo patrzy od wielu już miesięcy na wywożenie z kraju złota. Zarówno sami Wietnamczycy jak i cudzoziemcy mogą mieć trudności z zabraniem ze sobą metalu opuszczając ten kraj. Oczywiście przepisy regulują pewne dopuszczalne ilości, ale imigranci muszą się już starać o specjalne pozwolenia. Jak widać więc, prawodawcy tego egzotycznego kraju mają powody, aby zapobiegać redukcji złota we wszelkiej formie. Dlaczego? Cóż, całej prawdy nigdy dowiedzieć się nie można, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z komunikatami instytucji rządowych, ale najbardziej oczywiste skojarzenie może mieć wiele wspólnego z prawdą. Ochrona przed konsekwencjami destrukcyjnych wojen walutowych oraz tzw. pobudzania zachodnich gospodarek (a więc drukowania pieniędzy, które jest już skrajnie niszczące w efekcie końcowym).
Ostatnimi jednak czasy okazało się, że sami obywatele nie tyle nie chcą się pozbywać złota, co po prostu są skłonni deponować swoje precjoza w bankach. Niestety ci drudzy nie chcą przyjmować takich złotych depozytów. Mowa o bankach komercyjnych, które nie są najprawdopodobniej na to przygotowane. Jeśli są one w Wietnamie tak liczne jak w Polsce to wydaje się, że rosnąca wśród obywateli skłonność do inwestowania w złoto oraz bezpiecznego jego przechowywania stwarza nową lukę rynkową, którą być może warto wypełnić. Na uwagę zasługuje jednak fakt, że obywatele Wietnamu inwestują chętnie w metale szlachetne i co więcej ufają bankom. Jak liczne jest grono takich ludzi? Ciężko powiedzieć, ale mentalność Azjatów oraz rola złota w ich kulturze skłania ku stwierdzeniu, że nie jest ich mało...
Według niektórych źródeł złoto Wietnamczyków to ponoć jeszcze 2 lata temu ok. 500 ton. Jeśli liczby te oddają realny stan rzeczy to sami tylko obywatele Wietnamu mają 5 razy więcej złota niż wynoszą polskie rezerwy złota (których w Polsce i tak zresztą nie ma).
Obraz obywatela deponującego złoto w banku przywodzi na myśl bank w swej pierwotnej formie, a więc placówkę, która zajmowała się nagradzaniem oszczędzających (przy założeniu, że nie gościli u nich Butch Cassidy i Sundance Kid) i udzielaniem ostrożnych pożyczek. Oczywiście złoto miało wówczas wiele do powiedzenia, a same banki funkcjonowały (i wyglądały) zgoła odmiennie niż współczesne.
źródło: link
Na przestrzeni lat wiele uległo zmianie. Wielu też podmiotom - zwłaszcza zachodnim - nie do końca uśmiecha się sentyment lub co najmniej umiarkowana akceptacja wobec metali szlachetnych. Pieniądz fiducjarny, który jest fundamentem prawie wszystkich światowych gospodarek, służy bowiem interesom 2 podstawowych podmiotów: rządowi oraz sektorowi bankowemu.
Po pierwsze standard złota nie tylko drastycznie zmniejszał rolę banku centralnego, ale czynił, że banki komercyjne nie były tak liczne jak ma to miejsce dzisiaj. Przykład poniżej z Warszawy.
źródło: maps.google.com
Chodzi o banki, których główna działalność polega na udzielaniu kredytów. W systemie standardu złota, aby ktoś mógł zaciągnąć kredyt, ktoś inny musiał odpowiedni kapitał zdeponować, a więc zaoszczędzić. Dziś bank nie musi przyjmować oszczędności klientów, aby móc pożyczyć innym klientom pieniądze, a tym samym zarobić na procentach. Obiektywnie prawie nic nie warte* banknoty pochodzą z banku centralnego, który może ich wytworzyć nieskończoną ilość. A im więcej pożyczek tym więcej pieniędzy w obiegu. A wraz ze wzrostem podaży pieniądza, rosnąć muszą ceny towarów i usług. Interes się kręci, bank centralny emituje, komercyjny pożycza na procent i zarabia, a Kowalski wydaje.
Gdyby było inaczej, a więc podaż pieniądza była na względnie stałym poziomie ceny produktów musiałyby spadać. To czysta matematyka, nie może być inaczej**. Zysk wbrew pozorom osiągnęliby wszyscy, nawet Ci co myślą inaczej. Przykładowo, chleb zamiast 2 zł kosztowałby 1 zł. Czyż nie jest to dobre? Ktoś mógłby rzec, że piekarz zarobi mniej. Nominalnie tak, ale dzięki spadkom cen mniej też zapłaci za mąkę oraz inne rzeczy związane z wypiekiem chleba. W konsekwencji wyda mniej, ale kupi więcej. Czy to rzeczywiście takie złe?
Tak więc po wtóre, w standardzie złota ceny spadały lub utrzymywały się na określonym poziomie. Kiedy jednak tak się dzieje to maleją też wpływy do budżetu, które pochodzą z wszelkiej maści podatków pośrednich, bezpośrednich i innych obejmujących praktycznie WSZYSTKO. Nie uśmiecha się to rządzącym, z tej prostej przyczyny, że mieliby po prostu mniej.
Ale mniej nominalnie nie oznacza mniej realnie. Póki to nie zostanie zaakceptowane nie wiele się zmieni w obrazie współczesnej ekonomii. A politycy i bankierzy zrobią wszystko, żeby utrzymać status quo systemu. Niestety wydają się oni zapominać, że po drugiej stronie są przedsiębiorcy reprezentujący przemysł oraz lud reprezentujący siłę roboczą. Walcząc z sektorem przemysłowym oraz ludźmi weń pracującymi jest niczym innym jak strzelaniem sobie w kolano. Bo jeśli nie przemysł i ludzie to kto ma rozwinąć gospodarkę?
* Obiektywnie mają pewną kaloryczność, co może być nie bez znaczenia np. przy rozpalaniu ognia.
** Tak, wiąże się to z deflacją. Deflacja nie jest zła, jest tylko pewną funkcją. Nie jest destrukcyjna. Sytuacje w których kryzys wiązał się z deflacją wynikał z błędnych działań rządów, a nie z funkcji deflacji samej w sobie. W naturalnej formie pozwala ona obywatelom na opłacalne oszczędzanie oraz nabywanie towarów w spadających cenach. Typowym przykładem jest telefonia komórkowa, której usługi są z każdym rokiem tańsze. Niestety sytuacja ta nie obejmuje innych gałęzi gospodarki.