Jaką wartość mają "środki płatnicze" (NIE pieniądze) w państwie totalitarnym? Taką jaką nadają im politycy poprzez swoje decyzje i działania. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby miało to tzw. "ręce i nogi", a więc pieniądz był stabilny i silny. Ale od początku...
źródło: link
Niech preludium do naszego dzisiejszego wywodu będzie definicja:
Demokracja (stgr. δημοκρατία demokratia "rządy ludu", od wyrazów δῆμος demos "lud", rozumiany jako ogół pełnoprawnych obywateli + κρατέω krateo "rządzę") – ustrój polityczny, w którym źródło władzy stanowi wola większości obywateli (sprawują oni rządy bezpośrednio lub za pośrednictwem przedstawicieli).
W ostatnich dniach nasi politycy pokazali, że w naszym kraju obowiązuje system demokratyczny jedynie formalnie. W praktyce demokracja w Polsce nie istnieje. Chodzi o to, że zgłoszono wniosek o przeprowadzenie referendum wobec kontrowersyjnej ustawy o wieku emerytalnym. Wniosek ten - w samym tylko lutym - został podpisany przez prawie 1,5 mln Polaków! Pomimo tak dużej liczby obywateli aprobujących przeprowadzenie referendum, wniosek został odrzucony. Krótko rzecz biorąc: rząd nie liczy się ze zdaniem obywateli lub - jak kto woli - "wie" co jest lepsze dla Państwa. Jest to w sprzeczności z definicją demokracji.
Wniosek: wygląda na to, że nie żyjemy w państwie demokratycznym. Brak szacunku wobec woli obywateli, którzy mają stanowić o losach państwa ma więcej wspólnego z ustrojem totalitarnym niż demokratycznym.
Tak, tak... możemy usłyszeć kontrargument, zgodnie z którym źródłem władzy jest wola większości obywateli, a więc znacznie więcej niż wspomniane 1,5 mln Polaków. Czyli co? Aby wniosek o referendum przeszedł musi się podpisać ponad 19 mln Polaków??
Kolejny kontrargument: obywatele tak sobie wybrali i teraz muszą się liczyć z decyzjami osób, które wytypowali na drodze demokratycznych wyborów. I to by się zgadzało. W końcu czytamy w definicji "wola większości". I większość ta wybrała na własne życzenie Donalda Tuska i jemu podobnych. Czyli co? Wybraliśmy źle i teraz godzimy się na wyzyskiwanie nas?
Cóż, jeśli mamy być precyzyjni to w tym momencie obowiązujący w naszym kraju ustrój powinien nazywać się demokracją relatywną (łagodnie rzecz ujmując). Jak widać głos obywateli przestał odbijać się echem na Wiejskiej w Warszawie, a wydarzenia ostatnich dni wyraźnie potwierdzają, że nie żyjemy w państwie w pełni demokratycznym.
Jak to się ma do wartości pieniądza? Otóż znów bardzo prosto. Opisane wydarzenie, potwierdzające, że rząd nie liczy się ze zdaniem obywateli i podejmuje decyzje we własnym zakresie, skłania do wniosku, iż politycy czują się pewnie w podejmowaniu własnych decyzji. W sytuacji problemów finansowych rząd może ponownie kierować się własnymi pobudkami i uzasadnieniami, tłumacząc to dobrem ogółu, a w praktyce osłabić wartość pieniądza (patrz: następny wpis). Dzieje się tak w sumie cały czas.
A kiedy sytuacja finansowa na arenie międzynarodowej naprawdę przybierze bardziej gwałtowny obrót, a ogół konsekwencji wypływających z długu publicznego, podniesienia wieku emerytalnego, wzrostu inflacji i podatków i wielu innych stanie się bardzo odczuwalny dla Kowalskiego i Malinowskiego, to co zrobi rząd? Zapewne to co w swoim mniemaniu uważa za właściwe dla dobra ogółu... Wydaje się, że nie możemy liczyć na rozwiązania konstruktywne, gdyż te miały być już dawno zrealizowane (np. redukcję nieziemskiej ilości etatów urzędniczych i kontroli wzrostu cen). Co gorsza, przykład Grecji pokazał, że obywatele kraju (uchodzącego swoją drogą za kolebkę demokracji, cóż za ironia) w zdecydowanej większości wyrażając sprzeciw wobec zaciągania kolejnych długów zostali przez sferę rządząca - łagodnie nazywając - zlekceważeni. Być może naród ten jest leniwy, ale wyraźnie nie głupi. Co jednak z tego, skoro głos ludu przestaje się liczyć w państwie demokratycznym.
Dla przykładu NBP (który tylko oficjalnie jest niezależny od rządu) ma ustaloną strategię bezpośredniego celu inflacyjnego na poziomie 2,5% (+-1%). Dlaczego? Dlatego, że jest to zapewne właściwe dla dobra ogółu polskiego społeczeństwa. Zatem towary mogą drożeć od 1,5-3,5% w skali roku. Ale jak to wygląda w rzeczywistości? Jaką wartość mają nasze pieniądze w dniu dzisiejszym?
O tym w następnym wpisie, w stałym już bloku "Inflacja według supermarketu".
PS. Cena złota i srebra jest funkcją inflacji. Warto o tym pamiętać.
A kiedy sytuacja finansowa na arenie międzynarodowej naprawdę przybierze bardziej gwałtowny obrót, a ogół konsekwencji wypływających z długu publicznego, podniesienia wieku emerytalnego, wzrostu inflacji i podatków i wielu innych stanie się bardzo odczuwalny dla Kowalskiego i Malinowskiego, to co zrobi rząd? Zapewne to co w swoim mniemaniu uważa za właściwe dla dobra ogółu... Wydaje się, że nie możemy liczyć na rozwiązania konstruktywne, gdyż te miały być już dawno zrealizowane (np. redukcję nieziemskiej ilości etatów urzędniczych i kontroli wzrostu cen). Co gorsza, przykład Grecji pokazał, że obywatele kraju (uchodzącego swoją drogą za kolebkę demokracji, cóż za ironia) w zdecydowanej większości wyrażając sprzeciw wobec zaciągania kolejnych długów zostali przez sferę rządząca - łagodnie nazywając - zlekceważeni. Być może naród ten jest leniwy, ale wyraźnie nie głupi. Co jednak z tego, skoro głos ludu przestaje się liczyć w państwie demokratycznym.
Dla przykładu NBP (który tylko oficjalnie jest niezależny od rządu) ma ustaloną strategię bezpośredniego celu inflacyjnego na poziomie 2,5% (+-1%). Dlaczego? Dlatego, że jest to zapewne właściwe dla dobra ogółu polskiego społeczeństwa. Zatem towary mogą drożeć od 1,5-3,5% w skali roku. Ale jak to wygląda w rzeczywistości? Jaką wartość mają nasze pieniądze w dniu dzisiejszym?
O tym w następnym wpisie, w stałym już bloku "Inflacja według supermarketu".
PS. Cena złota i srebra jest funkcją inflacji. Warto o tym pamiętać.