W sieci piszą na temat strajków:
W ciągu ostatniej dekady fala kulminacyjna strajków w Polsce przypadła na 2008 rok, kiedy to miało miejsce 12 765 strajków. Rok później liczba ta zmalała do 49, by w 2010 roku wzrosnąć do 79. W 2012 roku Polacy strajkowali zaledwie 17 razy. Z danych podanych przez GUS wynika, że w stosunku do roku poprzedniego jest to spadek o 68%, bowiem w 2011 roku zanotowano 53 strajki. Dla porównania, w Wielkiej Brytanii w latach 2008-2011 strajkowano każdego roku średnio 130 razy. W Hiszpanii natomiast po 2008 roku odnotowywano ok. 700 strajków rocznie.
źródło: link
Wnikliwa analiza zjawiska skłania do stwierdzenia, że żyjemy w swoistego rodzaju Matrixie. Co prawda jest napisane, że liczba strajków zmalała, ale w ogólnym rozrachunku strajki są chroniczne i pojawiają się regularnie od... dekad, a nawet stuleci. Rodzi to pytanie: czy strajkują coraz to nowsze grupy społczene czy też może to co wcześniej strajkujące grupy uzyskały wnet straciły?
W przytoczonym tekście strajki dotyczą niskich płac oraz kilku dodatkowych czynników. Ale zbyt niskie płace to "fundament" większości strajków. Prawie zawsze chodzi o zbyt niskie zarobki. Kiedy ludzie podnoszą bunt to głównie z powodu pieniędzy. Zbyt małej ilości pieniędzy.
W przytoczonym tekście strajki dotyczą niskich płac oraz kilku dodatkowych czynników. Ale zbyt niskie płace to "fundament" większości strajków. Prawie zawsze chodzi o zbyt niskie zarobki. Kiedy ludzie podnoszą bunt to głównie z powodu pieniędzy. Zbyt małej ilości pieniędzy.
Ale zaraz zaraz... czyż nie mamy pieniędzy coraz więcej? Czemuż ludzie strajkują skoro są bogatsi?
Poniżej wzrost średnich wynagrodzeń Polaków w pierwszej dekadzie XXI wieku.
źródło: link
A gdyby ktoś miał wątpliwości co do tego ile wszyscy razem mamy w Polsce pieniędzy to poniżej dane NBP na temat M3, a więc podaży polskiego pieniądza [mln zł]:
M3 01.2000: 261.040,5 zł
M3 01.2014: 962.415,6 zł
Wzrost: +268%
Innymi słowy na przestrzeni ostatnich 14 lat staliśmy się bogatsi o 268%!
A może... "bogatsi"?
Tak czy inaczej, przy takim wzroście podaży pieniądza nie powinny dziwić ani nominalnie wysokie pensje, ani realnie wysokie wskaźniki inflacji. A już zdecydowanie nie powinno dziwić, że ludzie strajkują domagając się wyższych zarobków. Czy to w Polsce czy gdziekolwiek indziej.
A może... "bogatsi"?
Tak czy inaczej, przy takim wzroście podaży pieniądza nie powinny dziwić ani nominalnie wysokie pensje, ani realnie wysokie wskaźniki inflacji. A już zdecydowanie nie powinno dziwić, że ludzie strajkują domagając się wyższych zarobków. Czy to w Polsce czy gdziekolwiek indziej.
Co więc dziwi w tej sytuacji? Dziwi, że wciąż nie przypisuje się winy tej sytuacji kreacji pustego pieniądza, która skazuje ceny towarów i usług na dalsze wzrosty. Oczywiście wśród tych towarów znajdują się metale szlachetne.
Nic oczywiście nie opisuje meritum sprawy jak cytat klasyka. Dziś raz jeszcze Ludwig von Mises, który choć pisał dekady temu to wciąż brzmi świeżo i jak najbardziej "na czasie":
Techniczne metody stosowane w celu osiągnięcia inflacji są tak skomplikowane, że zwykły obywatel często nie zdaje sobie sprawy, że inflacja już się zaczęła (...) Skoro inflacja jest zła i skoro ludzie zdają sobie z tego sprawę, dlaczego stała się niemal sposobem życia we wszystkich krajach? (...) Związków zawodowych nie da się pokonać. Wszyscy wiedzą, jaka jest obecnie ich siła. Mają prawo, praktycznie przywilej, uciec się do przemocy (...) Związki zawodowe określają wysokość płac i strajkami wymuszają je w taki sposób, w jaki rząd mógłby ustalić wysokość płacy minimalnej.
Tak więc, inflacja postępuje podnosząc ceny. Pracownicy nie rozumiejąc* w pełni zjawiska wychodzą na ulice z żądaniem podwyżki. Politycy nie mając wyboru wprowadzają - SPRZECZNE Z ZASADAMI PRAWDZIWIE WOLNEGO RYNKU - przepisy określające nowe wyższe płace. Kto ponosi ten koszt? Pracodawca...
... PRZEDSIĘBIORCA
Spróbujmy teraz przyjąć punkt widzenia przedsiębiorcy, który może pomyśleć następująco:
Pracownicy chcą wyższych pensji. Wymusili to. Rząd to wprowadził. Ale tym samym moje koszty się zwiększyły. Zostaje mi więc mniej z tego co sam wypracowałem, ponieważ więcej muszę zapłacić pracownikom... Ale dlaczego w mojej własnej firmie mam sobie odejmować aby komuś dać więcej? Przecież to ja budowałem tą firmę ponosząc najwięcej ryzyka. Nie godzę się na to, nie jestem altruistą. Jako przedsiębiorca z założenia muszę generować dochody... Aby pokryć zatem wyższe pensje mogę...
a) zwolnić pracowników, ale w tym wypadku pozbawiam pracownika dochodu, zaś siły produkcyjne mojego przedsiębiorstwa maleją. W konsekwencji tracę również i ja. Tracą obie strony
b) podnieść wydajność produkcji i obciąć koszty, ale czyż nie robię tego non stop? A nawet gdybym chciał to zrobić to jak? Stosować gorsze materiały i obniżyć jakość produktów? Stratny będzie klient. Obniżyć stawkę godzinową? Nie, przecież co dopiero każą ją podwyższyć. Oszukiwać, zmniejszając gramaturę produktu?** Summa summarum tracę i ja i konsument. Nie tędy droga...
c) podnieść cenę. Czyżby było to najmniejsze zło? W końcu stratny będzie tylko konsument...
Tak właśnie wygląda dylemat przedsiębiorcy. Ale za wszystkim nie stoją ani podłe spekulacyjne sztuczki, ani tzw. żądne zysku kapitalistyczne świnie. Za wszystkim stoi jak zwykle inflacja. Zła, podła, szkodliwa. Sama w swej naturze krzywdząca i okradająca. W ostatecznym rozrachunku obciążająca konsumenta... szarego Kowalskiego. Oczywiście bez jego świadomości.
Czego możemy się spodziewać? Oczywiście dalszego wzrostu cen, wynagrodzeń oraz oczywiście strajków. Możemy się też spodziewać, że nikt nie wskaże właściwego winowajcy. Na 100%. Ten schemat powtarza się OD DEKAD. No bo czyż nie obserwujemy z roku na rok kolejnych strajków i wzrostów pensji?
Na tym polega wspomniany wcześniej matrix. Patrzymy, ale nie widzimy. Słuchamy, ale nie słyszymy. A w mediach wciąż kompletny brak rozumienia zjawiska, a nawet przekonanie, że inflacja nie rośnie, a za drożyznę odpowiedzialny jest PSL...
I znów kolejny paradoks. Bo skoro zgodnie ze współczesną ekonomią inflacja to wzrost cen, a tej jak twierdzą media (w przytoczonym przypadku Fakt) nie ma to o jakiej drożyźnie mowa? Czyżby wzrost cen autorowi artykułu pomylił się ze... wzrostem cen?
Na tym polega wspomniany wcześniej matrix. Patrzymy, ale nie widzimy. Słuchamy, ale nie słyszymy. A w mediach wciąż kompletny brak rozumienia zjawiska, a nawet przekonanie, że inflacja nie rośnie, a za drożyznę odpowiedzialny jest PSL...
źródło: link
I znów kolejny paradoks. Bo skoro zgodnie ze współczesną ekonomią inflacja to wzrost cen, a tej jak twierdzą media (w przytoczonym przypadku Fakt) nie ma to o jakiej drożyźnie mowa? Czyżby wzrost cen autorowi artykułu pomylił się ze... wzrostem cen?
* Zakładam i przypuszczam, że LvM pisząc "skoro inflacja jest zła i skoro ludzie zdają sobie z tego sprawę" miał na myśli to, że wiedza na temat wzrostu cen jest powszechnie dostępna, aczkolwiek nierozumiana, czy to z powodu celowej ignorancji czy zwykłej głupoty. Gdyby było inaczej, zdecydowanie sprawdziłyby się słowa Forda, który rzekł swego czasu, że gdyby ludzie rozumieli współczesny system bankowy to nazajutrz nastałaby rewolta.
** Swego czasu popularne było produkowanie czekolady w gramaturze 90g, choć standardowo ważą one 100g. Dość sprytny sposób na podniesienie wydajności o 10%. Sprytny, choć nieuczciwy w oczach konsumenta.